6 największych i najbardziej szkodliwych mitów związanych z kobiecym orgazmem.

Mamy jeszcze wiele do odkrycia, wiele do rozwikłania i wciąż musimy walczyć z mnóstwem sfer tabu w temacie seksu, ale i tak żyjemy we wspaniałych czasach i wspaniałym miejscu dla wszystkich kobiet, które kochają seks. Bo jeszcze niedawno (i jeszcze obecnie, w wielu kulturach) kobieca satysfakcja seksualna była czymś chorym i niewłaściwym – albo po prostu jej nie było. Nie było, bo nie mogło być. Byłyśmy bowiem traktowane jako przedmiot seksualny, a nie podmiot. To się zmienia. Więc warto, żebyście wiedziały, z czego wyszliśmy, jako ludzkość – i co odkrywamy teraz, gdy powoli zaczynamy akceptować fakt, że seks jest zupełnie naturalną, zdrową częścią życia człowieka. Każdego człowieka. Niezależnie od tego, co ma między nogami. Zapraszam Was do fascynującego świata kobiecego orgazmu. A właściwie… różnych mitów na jego temat, które na szczęście odchodzą w niepamięć. I oby tam zostały.

1. „DOBRE KOBIETY NIE MAJĄ ORGAZMÓW”

Jeszcze na początku dwudziestego wieku funkcjonowała tak zwana podwójna moralność, czyli zupełnie inne ocenianie zachowań seksualnych mężczyzn i kobiet. Kobiety uznawano za monogamistki z urodzenia – a mężczyzn za poligamistów. Dlatego kobieta, która uprawiała seks z wieloma mężczyznami była traktowana jak ktoś zły i chory – podczas gdy mężczyzna był chory i zły, gdy… nie uprawiał seksu z wieloma partnerkami. Dlatego tak zupełnie naturalnym było tolerowanie i pełna akceptacja kochanek w życiu mężów – przy jednoczesnym potępieniu jakiegokolwiek skoku w bok w wykonaniu żony. Niestety relikty tej podwójnej moralności wciąż można zaobserwować jeszcze dziś.

To jednak nie wszystko. Bardzo długo za grzech uznawano też sam fakt osiągania satysfakcji seksualnej przez kobietę. Nawet jeśli miało to miejsce jedynie w sytuacji współżycia z mężem. Kobieta po prostu nie miała prawa do orgazmów. Dobra, cnotliwa kobieta oczywiście. Prostytutka mogła, ale ta była i tak istotą upadłą. Jeśli mąż zaobserwował u żony przyjemność podczas stosunku, mógł się spodziewać, że ta zacznie go zdradzać. A to było niedopuszczalne, dlatego radzono mężom, by nie pieścili żon, nie sprawiali im przyjemności, a jedynie dokonywali aktu seksualnego od razu, bez wstępu, najlepiej na nieruchomej, leżącej żonie.

Więcej o kobiecym orgazmie z początku XX wieku przeczytacie tu.

2. „Jedynym celem współżycia powinno być spłodzenie dziecka”

W 1968 roku papież Paweł VI ogłosił, że jedyną metodą na niepoczynanie dziecka jest wstrzemięźliwość seksualna lub metoda tzw. kalendarzyka, a każdy stosunek powinien być uprawiany jedynie z myślą o prokreacji. To pogłębia już i tak istniejącą frustrację seksualną chrześcijańskich par, które odtąd czują często wyrzuty sumienia, jeśli seks po prostu sprawia im przyjemność. Właśnie to poczucie winy było i jest wielką zmorą ludzi, którzy czują naturalny popęd, ale z powodów religijnych – lub po prostu w wyniku słabej edukacji seksualnej i traktowania tej sfery życia jako czegoś wstydliwego i brudnego – mają wiele problemów ze szczytowaniem, ze wzwodem, generalnie z udanym seksem.

A propos religii: gdy Bóg stworzył Adama i Ewę, powiedział, że ma dla nich dwie niespodzianki, po jednej dla każdego. Sikanie na stojąco… 
– Ja! Ja! Ja chcę sikać na stojąco!!! – wyrwał się Adam. 
– Dobrze. W takim razie tobie, Ewo, zostaje orgazm wielokrotny. 

Przerwa na fakty: Co to jest kobiecy orgazm?

Bardzo trudno go opisać na poziomie odczuwania i miałabym poważne problemy, żeby wytłumaczyć to komuś, kto nigdy orgazmu nie przeżył (tu macie różne opisy, może któryś będzie zbliżony do tego, co znacie :)). Natomiast w kwestii fizjologicznej, proces jest jasny i bardzo ładnie wytłumaczony.

Orgazm to niekontrolowane skurcze mięśni powiązanych z genitaliami. Powstają one dzięki oksytocynie – hormonowi uwalnianemu przez nasz organizm, gdy jesteśmy bardzo podniecone. Co ciekawe, mamy nawet coś takiego jak „platforma orgazmiczna” – to obrzmiała w wyniku podniecenia tkanka przy wylocie z pochwy, która ciasno otacza członek. Zarówno ona, jak i szyjka macicy i sama macica – rytmicznie pulsują podczas skurczy orgazmu.

Generalnie dzielimy cały proces na cztery fazy. William Masters i Virginia Johnson w 1966 roku wydali książkę, w której opublikowali efekty swoich kontrowersyjnych badań (pokazanych w świetnym serialu „Masters of Sex”, gdybyście byli zainteresowani). Wynika z nich, że pierwszą fazą orgazmu jest podniecenie, następnie plateau („płaskowyż”), orgazm i odprężenie. Ale kobiety mogą również przeżywać orgazmy wielokrotne, następujące jeden po drugim, w których pomiędzy kolejnymi orgazmami nie doświadczają odprężenia, tylko ciągłej fazy plateau. Fajnie, co?

No to idąc za ciosem: kobieta – w przeciwieństwie do mężczyzny – wyposażona jest w narząd, którego jedyną funkcją jest sprawianie przyjemności właścicielce. To oczywiście łechtaczka. Najczulsza, najbardziej wrażliwa część ludzkiego ciała. Facet nie ma takiego punktu u siebie, który byłby tak wrażliwy jak ona. Może dlatego tak trudno mężczyznom wytłumaczyć, żeby byli baaaardzo delikatni podczas gry wstępnej.

Wracajmy do mitów:

3. „Kobiece orgazmy dzielą się na łechtaczkowe i pochwowe, przy czym te pochwowe są lepsze”

Zaczęło się od Freuda, któremu, umówmy się, generalnie wszystko się kojarzyło i nie zawsze miał na swoje teorie jakiekolwiek badania. Tu też wyjechał nagle z tezą, że orgazmy łechtaczkowe są „niedojrzałe” i właściwie młodym kobietom, dziewczynkom wręcz, które jeszcze nie dorosły do orgazmów pochwowych.

Bzdura straszna. Zacznijmy od tego, że większość współczesnych badaczy w ogóle nie dzieli orgazmy na rodzaje, po prostu wyróżnia wiele dróg dojścia do tych orgazmów. Np. orgazm pochwowy to ten osiągany przez stymulację pochwy. Orgazm łechtaczkowy to ten osiągany przez stymulację łechtaczki. Orgazm analny to ten osiągany przez stymulację odbytu. Ale każdy z nich jest w istocie tym samym orgazmem. Po prostu drogi do niego są różne. No i pewne drogi – w zależności od konkretnej kobiety i jej widzimisie – są łatwiejsze a inne trudniejsze. Poza tym kto powiedział, żeby się ograniczać tylko do łechtaczki, pochwy i odbytu. Jest naprawdę wiele dróg do osiągnięcia orgazmu, czasem w ogóle nie trzeba dotykać genitaliów, czasem warto dotykać wszystkich naraz, w ogóle co kto lubi – ważne, żeby było przyjemnie.

Łechtaczka jest zdecydowanie najłatwiejszą drogą do orgazmu. Większość kobiet tylko w wyniku stymulacji łechtaczki potrafi dochodzić. To zupełnie naturalne, nic w tym dziwnego. Jak już wspominałam – właśnie po to mamy łechtaczkę. Tylko po to. To jej jedyny cel. Używajmy jej, skoro tak fantastycznie działa. Bo kto o zdrowych zmysłach próbuje jeść zupę widelcem, jeśli obok leży łyżka?

4. „Oziębłość seksualna”

No i widzicie, tu problem przypomina sprawę z ADHD lub z dysortografią. To znaczy tak, to wszystko istnieje, ale… ludzie mają tendencję do samodiagnozowania się i zdecydowanie nadużywają tych pojęć. Więc w większość przypadków gdy jakaś kobieta nazywa się oziębłą lub gdy jej partner tak ją określa – jest to bzdura.

Mowa o hipolibidemii – czyli dysfunkcji seksualnej, która utrudnia lub uniemożliwia osiągania satysfakcji podczas seksu. W łagodnej formie polega ona na tym, że trudno osiągnąć orgazm – w zaawansowanej polega na tym, że w ogóle, nigdy nie ma się ochoty na seks i myśl o nim budzi wręcz obrzydzenie. Ale… no właśnie, nawet w tej najlżejszej formie trzeba najpierw wykluczyć szereg innych czynników, które mogą utrudniać osiąganie satysfakcji lub sprawiać, że kobieta nie ma ochoty na seks.

I przeważnie chodzi o …partnera. A konkretnie o relację między kobietą a jej partnerem. O to, czy rozmawiają o seksie, czy się go nie wstydzą, czy akceptują swoje ciała, czy się nie wyśmiewają z siebie, czy są na siebie i swoje fantazje otwarci. Wiele kobiet nie ma ochoty na seks, jeśli partner się regularnie nie myje i np. brzydko pachnie, jeśli nie skupia się podczas seksu na niej i nie prowadzi wystarczająco długiej i czułej gry wstępnej, jeśli w ciągu dnia miała dużo pracy i stresu, jeśli często się kłócą lub jeśli po prostu stosunek jest dla niej bolesny. Przyczyn może być wiele i hipolibidemia jest naprawdę ostatnią diagnozą, po którą warto sięgać – a to i tak dopiero po wykluczeniu ewentualnych przyczyn medycznych (np. hormonalnych) oraz tylko i wyłącznie w konsultacji ze specjalistą seksuologiem.

A tymczasem wielu facetów nazywa swoje żony lub dziewczyny oziębłymi, bo przecież łatwiej zwalić na partnerkę, niż szukać błędu w sobie. Ale zasmucę Was, Panowie, w tej kwestii – im mocniej kobieta wierzy, że jest oziębła i że to jej wina, że nie chce seksu – tym marniejsze szanse na to, że ten seks polubi i będzie miała na niego często ochotę.

Dlatego radzę po prostu trochę się zainteresować Sztuką Kochania. Bo to sztuka jest, naprawdę. A niektóre techniki, jak wiedza tajemna, krążą pocztą pantoflową między kochankami. Ale zawsze sedno sprowadza się do tego, żeby umieć obserwować i uczyć się ciała partnera / partnerki.

5. „Suchość pochwy jest zawsze efektem oziębłości lub braku miłości”

Skoro już ustaliliśmy, że z tą oziębłością nie zawsze tak prosto jest i najczęściej (na szczęście!) można ją wyeliminować zwykłą grą wstępną lub posprzątaniem domu za partnerkę*, to teraz weźmy się za mit o naturalnym nawilżeniu pochwy, jako o symptomie zdrowia seksualnego kobiety. Tak, owszem, pochwa sama się nawilża podczas podniecenia, ale po pierwsze – nie zawsze wystarczająco mocno, po drugie – nie zawsze wystarczająco szybko i po trzecie – nie zawsze w ogóle. Bo czasem, u niektórych kobiet, problem suchości podczas stosunku nie wynika z braku podniecenia, tylko z zaburzonego nawilżenia. A to z kolei prowadzi do bolesności i w efekcie może powodować niechęć do współżycia. Dlatego, drogie czytelniczki i drodzy czytelnicy, zawsze warto mieć pod ręką dobry lubrykant. Dużo tego na rynku jest, różne właściwości mają, różne zapachy, warto wypróbować i mieć z głowy bolesną penetrację i obtarcia.

Problem niedostatecznego nawilżenia dotyczy też zawsze seksu analnego. Matce Naturze nigdy nie zależało na zachęcaniu nas do seksu analnego (bo po co, skoro dzieci z tego nie będzie), więc postanowiła nie zaopatrywać kobiet w żadną substancję poślizgową, która by ten seks ułatwiła. Dlatego w tym przypadku używanie lubrykantów jest nie tylko ułatwieniem, ale wręcz koniecznością.

6. „Masturbacja to czyste zło i rosną od tego rogi”

No dobra, chyba nikt nie twierdził, że akurat rogi od niej rosną, ale już tyle bzdurnych teorii słyszałam o masturbacji, że tym tytułem – mam nadzieję – uchwyciłam ich niedorzeczność. Dla rozrywki podam Wam kilka z nich: od masturbacji można oślepnąć, dostać raka, „wystrzelać się” z plemników lub skrzywić sobie penisa. Są też tacy, którzy uważają, że kobiety się nie masturbują :) A tymczasem masturbacja to nic innego jak zaspokojenie fizycznego popędu seksualnego oraz fantastyczne narzędzie do poznania własnego ciała i sfer erogennych. Oczywiście jak we wszystkim i tutaj można czasem tego narzędzia nadużyć – dlatego jeśli nagle zauważysz, że masturbujesz się pół dnia, nie chodzisz już do pracy i nie umiesz osiągać orgazmów inaczej niż własną ręką, to faktycznie czas iść do seksuologa. Ale jeśli masturbacja nie zakłóca ani Twojego życia ani pożycia z partnerem – to naprawdę wszystko jest OK.

Kobieca masturbacja to w ogóle piękna sprawa jest, bo faceci przeważnie puszczają sobie pornosa i szybkimi ruchami ręki stymulują penisa aż do wytrysku. A kobiety… ach… tyle mamy wspaniałych technik… Można się masturbować zupełnie bez rozbierania, przez spodnie, tylko naciskając na wzgórek łonowy. Nie trzeba do tego żadnych pornosów, wystarczy przypomnieć sobie o jakiejś scenie, wyobrazić sobie coś lub przeczytać. Można strumieniem wody pod prysznicem. Drgającą rączką od elektrycznej szczoteczki do zębów, wibratorem, dildo… OK, wiem, faceci też mogą. Ale jak robiłam wywiad wśród znajomych, to się okazało, że koleżanki używają dużo bardziej wyrafinowanych metod niż koledzy. Co ciekawe – większość kobiet idzie w tym na łatwiznę, bo po prostu stymuluje łechtaczkę, w ogóle nie dotykając pochwy ani niczego sobie do niej nie wkładając.

Techniki poznane i sprawdzone w masturbacji fajnie potem wprowadzić do seksu. Np. kto powiedział, że wibratora można używać tylko w pojedynkę. Przecież to jest świetna zabawka do seksu z partnerem!

 

Ten wpis powstał dzięki patronatowi Smile Makers

Jak sama nazwa wskazuje, Smile Makers to marka, która robi zajebiste gadżety seksualne. :) Ich masażery–wibratory to jest mistrzostwo świata. Piękne, kolorowe, dopasowane do indywidualnych potrzeb kobiety – bo można wybrać gadżet pod siebie i sposób, w jaki najbardziej lubisz się stymulować. Do kupienia na stronie lub w Rossmanach. Ja mam wszystkie <3 Oprócz wibratorów Smile Makers robią też lubrykanty – a zestawy jednych i drugich są teraz dostępne w tańszych pakietach do końca miesiąca, z okazji dnia kobiet.

W ogóle czas już, żeby – jak przystało na nasze nowoczesne czasy – przestać traktować seks jako sferę tabu i wreszcie normalnie, bez wstydu o nim rozmawiać, dopieszczać się i wspomagać kosmetykami intymnymi, kiedy tylko jest taka potrzeba. Lub ochota. Bo czemu nie. Taka jest misja marki Smile Makers i ja się pod nią podpisuję. :)

Tu macie filmik, w którym Pink Candy opowiada o każdym wibratorze po kolei. Popatrzcie, posłuchajcie, świetnie gada dziewczyna. W ogóle strasznie mi się podoba, że jest taki fajny, rzeczowy kanał o seksie, w którym nie ma ani heheszków, bo ktoś powiedział „penis”, ani nie ma jakiegoś wulgarnego epatowania nagością (jak na jednym takim konkurencyjnym kanale, któremu tu reklamy nie chcę robić, bo i tak co chwila widzę linki u znajomych na Facebooku):

 

*Moja znajoma powiedziała kiedyś bardzo fajną rzecz. „wieczorny seks zaczyna się rano”. To znaczy, że dla wielu kobiet do seksu naprawdę potrzeba czegoś więcej niż „minął już tydzień od ostatniego orgazmu”. Potrzeba spokoju, rozluźnienia, czułości, braku napięć, kłótni, wyspania i generalnie odpowiedniej atmosfery. I wbrew pozorom łatwo ją osiągnąć, tylko, do cholery, nie jest to proste jeśli się z taką kobietą kłóci o pierdoły albo jeśli od rana ona zasuwa przy dziecku, przy garach, przy miotle, przy pracy lub po prostu jest niewyspana. Dlatego czasem warto dać babie wolne od obowiązków, pomóc jej, wyręczyć, zrobić masaż, pogadać z nią jak z człowiekiem – a potem z zaskoczeniem odkryć, że wieczorem mruczy zamiast warczeć.