7 dowodów na to, że dobrze wychowujesz swoje dziecko.

Trafiłam dziś na świetny artykuł australijskiej psycholożki klinicznej Nadene van der Linden, który mówi o wychowaniu dzieci od tej pozytywnej strony. Pozytywnej dla rodzica. Czyli wreszcie nie „co robisz źle i dlaczego powinnaś to zmienić”, tylko „co robisz dobrze i dlaczego jesteś wspaniała”. Co najlepsze – w siedmiu głównych symptomach dobrego wychowania dziecka pojawiają się często takie dziecięce zachowania, które wielu rodziców uznaje za problem. Martwią się na przykład, że dziecko się przy nich złości. I wydaje im się, że coś robią nie tak. A tymczasem ta dziecięca złość w obecności rodzica jest często sygnałem, że wszystko jest w porządku. Bo trzeba mieć do kogoś zaufanie, by się przy nim umieć wściekać. :)

Napisałam do Nadene z pytaniem, czy mogę przetłumaczyć na polski te jej siedem dowodów na dobre rodzicielstwo, a że w Australii jest teraz godzina 9 wieczorem i wszystkie normalne matki wtedy siedzą przed komputerem i korzystają z tego, że dzieci śpią… Nadene odpisała mi błyskawicznie, zanim zdążyłam wziąć drugi łyk porannej kawy. Ach, ten internet. W każdym razie mam błogosławieństwo autorki. :) Tu jest oryginalny tekst: klik. A tu siedem oznak dobrego wychowywania dzieci z moimi komentarzami:

1. Twoje dziecko okazuje cały wachlarz emocji w twojej obecności.

No właśnie. Jeśli dziecko nie boi się przy tobie śmiać, płakać, dostawać głupawki, ale też złościć się, bać się i smucić, to znaczy, że dajesz mu prawo do tych uczuć. Dzieci karane za pewne emocje („nie wolno się złościć! To okropne! Tylko źli ludzie się złoszczą!”) lub zawstydzane („chłopcy nie płaczą!”) stają się mistrzami w ich ukrywaniu. A tymczasem udzielenie sobie prawa do przeżywania wszystkich emocji i umiejętność nazywania ich – to wspaniały sposób na ich kontrolę.

Naprawdę, czasem wystarczy uświadomić sobie, że jest się na coś złym, żeby poczuć ulgę i żeby ta złość nie przerodziła się w długi stres lub agresję. I od tego jest rodzic, żeby już małe dziecko nauczyć rozpoznawania i wyrażania emocji w sposób, który je rozładuje i nikogo nie skrzywdzi.

2. Twoje dziecko zwraca się do Ciebie o pomoc, gdy jest mu źle lub gdy ma z czymś problem.

Pamiętam to z mojej własnej podstawówki: jeden z moich kolegów złamał rękę i bał się wrócić do domu, „bo tata będzie zły, że znowu się wygłupiał na trzepaku”. Niektóre dzieci nigdy też nie prosiły rodziców o pomoc, bo albo dostałyby za to jakąś burę – albo nie chciały dodawać kolejnych zmartwień i tak już zapracowanej i zmęczonej mamie. To były te same dzieci, które potem próbowały same sobie radzić z poważniejszymi problemami okresu dorastania: np. z bulimią, narkotykami lub przemocą wśród rówieśników.

Umiejętność proszenia o pomoc jest w życiu naprawdę istotna, bo nigdy sam nie dojdziesz tak daleko, jak mógłbyś zajść z pomocą innych*. I warto z niej korzystać. A najpierw uczymy się tego właśnie od rodziców, którzy umieją wysłuchać naszych problemów, nie oceniać nas negatywnie i nie załatwiać sprawy za nas (bo tak też łatwo przegiąć w drugą stronę).

*Choć naprawdę trudno to wytłumaczyć komuś, kto za punkt honoru stawia sobie złożenie szafy z Ikei bez instrukcji albo postanawia dojechać pod jakiś adres w obcym mieście, nie zatrzymując się ani razu, by spytać miejscowych o drogę ;) 

3. Twoje dziecko umie mówić otwarcie o tym, co myśli lub czuje, nie obawiając się twojej reakcji.

Och, gdybyście wiedzieli, ile razy dziennie wyobrażam sobie wojnę, wypadek lub straszne choroby, które dotykają mojej rodziny… To są często wizje dość szczegółowe, które mam za każdym razem, gdy pojawia się choćby najmniejsze ryzyko zagrożenia. Np. jako matka nie umiem po prostu zignorować ciszy na schodach, gdy wiem, że przed chwilą poszło tam moje dziecko. Nie, ja sobie muszę z detalami w głowie zobrazować, jak ono z tych schodów spada, jak umiera albo traci przytomność, jak ja reaguję, jak dzwonimy po karetkę itd. Milion scenariuszy w mojej głowie, aż nie wyjdę z pokoju i nie przekonam się, że Kociopełek po prostu układa puzzle na podłodze ;). I te scenariusze, wizje mnie męczą strasznie – właściwie jedynym, co przynosi ulgę, to pogadanie o nich z inną matką (Sebastian nie rozumie, bo on tego nie ma).

Tak to właśnie działa. Nasze mózgi potrafią naprawdę zamęczać nas myślami i emocjami, na które nie mamy wpływu. I najzdrowszym, co możemy zrobić, to opowiedzieć o nich komuś, kto nas zrozumie – a przynajmniej nie uzna za wariata, złego człowieka lub psychopatę. Jako rodzice, tym właśnie jesteśmy dla dziecka w zdrowej relacji – buforem, który daje poczucie bezpieczeństwa i normalności, niezależnie od tego, co nam się w głowach kotłuje.

Rzymski jurysta i pisarz Ulpian powiedział: Cogitationis poenam nemo patitur.
Czyli „Nikt nie ponosi odpowiedzialności za swoje myśli”

4. Nie krytykujesz i nie szufladkujesz dziecka w odpowiedzi na jego słowa i zachowania.

To jest coś, o czym trąbią współcześni psychologowie specjalizujący się w relacjach z dziećmi. Żeby nie piętnować dziecka, tylko po prostu nazywać zachowania. A więc zamiast nazwać dziecko „niegrzecznym” – mówmy, że jego zachowanie sprawiło komuś przykrość. Albo zamiast nazwać go „leniwym” – zauważmy, że jeśli nie zdąży odrobić pracy domowej, to jutro dostanie złą ocenę w szkole. Chodzi o to, że częste określanie dziecka jakimiś przymiotnikami potrafi zagrać jak samospełniająca się przepowiednia. Dziecko, które często słyszy, że jest niegrzeczne, może w końcu zaakceptować taki stan rzeczy, uwierzyć w to i przestać z tym walczyć.

Poza tym naprawdę gorąco wierzę w pewną prawidłowość wychowawczą: jeśli będziesz traktował dziecko jak dobrego człowieka, to ono wyrośnie na dobrego człowieka. Jeśli będziesz traktował je jak mądrego człowieka, to ono wyrośnie na mądrego człowieka. W uproszczeniu: dziecko wierzy, że jest takie – jak traktują je najbliżsi. I stara się sprostać tym oczekiwaniom.

5. Zachęcasz dziecko do rozwijania swoich zainteresowań i talentów

Kurna, przyznam, że z tym jednym mam problem. Bo nie wiem, czy to tylko moje urojenia, ale mam wrażenie, że im mocniej zachęcam moje dziecko, by coś robiło, tym ono niechętniej to robi ;) To samo zresztą widzę po moich pasierbach. Wszystkie te kursy sportowe czy edukacyjne, na które tak bardzo chcieli chodzić, które zostały im zasponsorowane i na które byli regularnie wożeni, w końcu… stały się kolejnymi „obowiązkami”, od których chłopcy zaczęli się wymigiwać.

Dlatego dotychczasowe doświadczenia sugerują mi, by raczej skupić się na …nieprzeszkadzaniu dziecku w podążaniu za swoimi zainteresowaniami i niekrytykowaniu za niepowodzenia. Ale może za pięć lat będę miała piątą teorię na ten temat, po oczywiście czterech poprzednich poległych w ogniu doświadczeń ;)

6. Wyznaczasz granice bezpiecznych zachowań

Ha, to jest ten prztyczek w nos wszystkim, którzy uważają, że współczesne wychowanie dziecka niczym się nie różni od tego cieszącego się złą sławą „bezstresowego chowu”. Otóż nie. W dobrym wychowaniu jest miejsce na stres. Bo stres się naturalnie pojawia w różnych aspektach naszego życia, np. wtedy, gdy czegoś nam nie wolno. I to nie zawsze musi być decyzja rodzica. Pierwszymi przeciwnikami w nieskrępowanym poznawaniu świata przez niemowlaka jest np. grawitacja. Tak, fizyka to suka. Mój syn nawściekał się i nastresował na zapas już w pierwszych miesiącach życia, gdy zabawka unoszona nad głową bezczelnie nie chciała pozostać w powietrzu, tylko spadała na nos. Albo gdy nie dało się wyjść z łóżeczka o własnych siłach. Albo gdy cycek wypadał z ust.

Ale wracając do meritum – tak, rodzic ma prawo, a nawet obowiązek, wyznaczyć dziecku granice. I to są granice, które mają służyć bezpieczeństwu i dobru dziecka oraz innych istot wokół niego. Przykład z mojego życia z trzylatkiem: Nie pozwalamy dziecku puścić naszej ręki, gdy spacerujemy niedaleko ulicy. I choć czasem jest to dla niego koniec świata, skandal i powód do ogromnej złości – wiem, że robię dobrze. Tak samo jak w nocy może pić tylko wodę (mimo że wolałby sok) i nie daję mu mojego telefonu do zabawy (no, poza wyjątkami w stylu wizyta u fryzjera).

7. Naprawiasz swoje błędy

To mój ulubiony punkt. Niektórym rodzicom wydaje się, że są złymi rodzicami, bo popełniają błędy. A ja twierdzę, że to rodzic, który nie popełnia błędów, jest złym rodzicem! Bo bezbłędny rodzic nie może dziecka nauczyć, jak się przeprasza, jak się naprawia krzywdę i jak się podnosi z porażki. A przecież wszyscy doskonale wiemy, że nie da się przeżyć całego życia bez porażek i błędów.

Dlatego tak cholernie ważne jest, by dziecko było świadkiem (lub adresatem) tego, jak sobie radzimy z błędami. Jeśli się czasem zdenerwujemy na dziecko i podniesiemy głos – co się zdarza nawet najlepszym – to potem trzeba za to przeprosić. Jeśli sprawimy dziecku przykrość – to potem trzeba się postarać, żeby dziecko nam wybaczyło i poczuło się lepiej. Generalnie warto błądzić i naprawiać błędy.

Więc jeśli to robisz, to jesteś zajebistym rodzicem. :)