Starszy, bogatszy i mądrzejszy – czyli ideał faceta

Ładna, starannie umalowana i uczesana blondynka nagrywa filmik o swoim ideale mężczyzny. Postanawia wymienić 8 najważniejszych dla siebie cech, które taki mężczyzna powinien posiadać. Dość typowy pomysł na wideo lajfstajlowe nie pozostaje jednak, jak ich większość, nagraniem bez echa – tylko rozchodzi się w sieci jak świeże bułeczki, bo te osiem cech idealnego faceta to nie inteligencja, poczucie humoru i oczytanie, tylko….

1. Facet musi być starszy ode mnie. Na przykład 10 lat to jest dla mnie taka najbardziej optymalna różnica wieku*. (…) Dlaczego? Dlatego, że faceci o wiele później dojrzewają. (…) Oraz dlatego, że starsi faceci są zazwyczaj o wiele bardziej doświadczeni życiowo. 

2. Mój idealny facet powinien być też ambitny. Czyli zorientowany na cel i sukces. (…) Przedstawiciele zawodu „syn” opadają w przedbiegach. Mogą mieć miliony na koncie, ale jeśli sami się tych pieniędzy nie dorobili, to nie są warci mojej uwagi. 

3. Nie interesują mnie faceci, którzy pracują u kogoś lub dla kogoś. [Powinni to być] faceci, którzy mają własną działalność gospodarczą, albo najlepiej – własną, dobrze prosperującą firmę. 

4. Facet musi zarabiać ponadprzeciętnie i lepiej ode mnie. Odpadają faceci, którzy zarabiają średnią krajową lub mniej ode mnie, bo to są dla mnie nieudacznicy życiowi. Facet musi zarabiać dobrze i więcej ode mnie, bo tylko wtedy będę go szanować. 

5. Facet musi być dobrze wychowany. Oznacza to, że będzie mi wręczał kwiaty, będzie mnie zawsze przepuszczał w drzwiach, będzie mi otwierał drzwi do samochodu czy będzie nosił za mnie ciężary. Nie wchodzą w grę mężczyźni – feminiści. (…) Feminizm to jest moim zdaniem kretynizm i facet, który uważa się za feministę, jest za równouprawnieniem kobiet i mężczyzn to absolutnie nie jest facet, którym ja mogłabym być zainteresowana. Ja jestem orędowniczką „starego układu”, gdzie mężczyzna ma być męski, a kobieta – kobieca. 

6. Facet musi być po pierwsze inteligentny, a pod drugie: mądrzejszy ode mnie. Nie usatysfakcjonowałby mnie facet, który byłby na tym samym poziomie intelektualnym co ja, ponieważ przy takiej osobie ja nie byłabym w stanie się rozwinąć. 

7. Musi być też męski. Chodzi o to, by się nie obrażał, jak mu powiem, że jest głupi. Albo jak mu powiem, że nie ma racji. (…) W momencie, gdy ktoś go uderzy, będzie w stanie zareagować i mu oddać. (…) Facet dlatego powinien być męski, bo to on powinien nosić spodnie w związku, a nie ja. 

8. Wygląd. O ile chciałabym bardzo, żeby mój facet był niesamowicie przystojny, wysportowany, świetnie ubrany itd., o tyle w praktyce zauważyłam, że tacy mężczyźni zazwyczaj niewiele sobą reprezentują, dlatego skazana jestem na przeciętnie wyglądających mężczyzn. 

* Zachowałam oryginalne brzmienie wypowiedzi, ale tu taka ciekawostka dla Was: nie ma czegoś takiego jak "najbardziej optymalny". "Optymalny" to inaczej najlepszy. Nie podlega on stopniowaniu, bo przecież nie powiecie "najbardziej najlepszy". To bardzo powszechny błąd.

Powyższe cytaty pochodzą z wideo Doroty Goldmann, autorki bloga Olfaktoria. Dorota pisze głównie o perfumach, które bardzo profesjonalnie recenzuje w formie wideo, ale na jej blogu znaleźć można też teksty lifestyle’owe.  Z wykształcenia jest psychologiem. Nagranie w całości możecie obejrzeć tutaj:

Jeżu słodki, od czego tu zacząć…

„wysokie wymagania”

Olfaktoria mówi na wstępie, że wymaga bardzo wiele od siebie i dlatego jej wymagania wobec mężczyzn są równie wysokie. Po odsłuchaniu jej listy śmiem jednak twierdzić, że tego w ogóle nie widać… Nie ma w tym absolutnie nic złego, każdy zawiesza poprzeczkę tam, gdzie mu się podoba… Ale nazwijmy rzeczy po imieniu:  z całej listy wymagań Olfaktorii właściwie tylko jedno jest dość wysokie i chodzi w nim o ogólny sukces zawodowo – finansowy, który ma przewyższać średnią krajową i opierać się na własnym biznesie. Aż trzy z ośmiu punktów dotyczy pracy i zarobków. Nie jest to wcale jakiś szczyt szczytów, ot, ponadprzeciętne wymagania w tym zakresie. Reszta wymagań jest dość podstawowa lub po prostu łatwa do spełnienia. Starszych, średnioprzystojnych, przepuszczających w drzwiach kobietę panów, którzy męskość interpretują jako gotowość do oddania ciosu jest w Polsce na pęczki. Tych z grubym portfelem ciut mniej, ale wciąż jest to pokaźna grupa.

O wymaganiach Olfaktorii powiem więcej: moim zdaniem są nie tylko dość rozsądne, ale wręcz zupełnie powszechne. Obserwując różne napotkane na mieście kobiety, bywalczynie klubów i barów, odnoszę wrażenie, że większość kobiet szuka w mężczyznach przede wszystkim pieniędzy, opieki i awansu społecznego wynikającego z sukcesu zawodowego męża. Możemy te pobudki oceniać negatywnie i chcieć czegoś więcej dla siebie i dla naszych córek, ale nie możemy zaprzeczać ich istnieniu i udawać, że Dorota Goldmann jest jakimś niechlubnym wyjątkiem wśród wspaniałych, gardzących pieniędzmi panienek, które w mężczyźnie widzą jego bogate wnętrze i cenią poczciwość. Nie jest wyjątkiem. Tym, co ją różni od reszty, jest tylko odwaga w wyrażaniu swoich myśli i szczerość, na którą sobie pozwoliła publicznie. I chwała jej za to!

Wszystkim hejterom podkreślę, że Olfaktoria mówi o swoich wymaganiach, nikomu ich nie narzuca, jasno tłumaczy od samego początku, że każda kobieta może mieć własną listę i ona po prostu chce się podzielić swoją. Jedni lubią blondynów, inni lubią artystów, ona lubi prezesów. Ma prawo. A teksty w stylu „mam nadzieję, że będziesz sama całe życie!” albo „to co, niby nie zasługuję na szacunek, bo zarabiam 3 tysiące miesięcznie?!” są żenujące i ujawniają kompleksy komentujących. To tak, jakby ktoś napisał, że jego ideał to niska blondynka – a wysoka brunetka miałaby o to pretensje do autora. Dorota Goldmann nie ma nic do korpoludków zarabiających 3 kafle. Ona po prostu nie leci na takich facetów, bo jara ją inny typ mężczyzny.

Same wymagania Doroty są więc spoko. Inne od moich, ale kobiety są różne i tak być powinno. Tyle w temacie listy.

„musi być lepszy ode mnie”

To, co mnie zszokowało w filmie, to nie ambicje miłosne jego autorki, ale coś innego, co pobrzmiewa w wielu momentach jej wypowiedzi i co uzmysławia mi, że przed feminizmem jeszcze długa droga.

– faceci, którzy zarabiają mniej ode mnie to nieudacznicy życiowi. Facet musi zarabiać dobrze i więcej ode mnie, bo tylko wtedy będę go szanować. 

(Czyli: ja jestem nieudacznikiem życiowym. A jeśli nawet zarabiam dobrze, to tylko „jak na kobietę”. Facet, który by zarabiał tyle co ja, byłby nieudacznikiem )

– Feminizm to jest moim zdaniem kretynizm i facet, który uważa się za feministę, jest za równouprawnieniem kobiet i mężczyzn to absolutnie nie jest facet, którym ja mogłabym być zainteresowana. Ja jestem orędowniczką „starego układu”, gdzie mężczyzna ma być męski, a kobieta – kobieca. 

(Czyli: nie chcę równych praw z mężczyzną. A feminizm odbiera kobietom kobiecość oraz męskość mężczyznom)

– Nie usatysfakcjonowałby mnie facet, który byłby na tym samym poziomie intelektualnym co ja

(Czyli: Mój poziom intelektualny nie jest satysfakcjonujący. A jeśli nawet jest, to tylko „jak na kobietę”. Facet z taką inteligencją jak moja, nie zasługiwałby na mój szacunek )

To jest naprawdę smutne.

Takie podejście jest właściwe relacji dziecko – rodzic lub uczeń – mistrz. Podejście, w którym kluczową rolę odgrywa podległość jednej osoby wobec drugiej. Tylko że dziecko kiedyś staje się dorosłym, a uczeń może stać się mistrzem – a nasza bohaterka dąży do utrzymania tej nierówności, bo tylko wtedy będzie zdolna szanować swojego partnera.

Przyznam szczerze, że do tej pory nie rozumiałam, jak można być kobietą i głosować na Korwina, ale teraz już rozumiem. Wystarczy po prostu być kobietą, która wierzy w to, że mężczyźni są lepszą płcią. Że atrybutem męskości są inteligencja i dobra praca. Że feministkami mogą być tylko brzydkie kobiety, które nie mogą sobie faceta znaleźć. I że równouprawnienie jest niewłaściwe. To są kobiety, które naprawdę nie chcą mieć tych samych praw, co mężczyźni, bo uważają, że na nie nie zasługują.

I tu zostawmy na chwilę Dorotę, bo ona jest tylko przykładem i tak naprawdę – pretekstem do dyskusji o głębszym problemie. Problemie nierówności płci, która kultywowana jest jak tradycja, z pokolenia na pokolenie, poprzez wzorce i wychowanie, głównie przez kobiety. Bo coraz częściej mam wrażenie, że to nie mężczyźni mają wciąż głowy pełne płciowych stereotypów, ale właśnie kobiety, którymi feminizm się niespecjalnie zajmował, wierząc, że jesteśmy wszystkie po tej samej stronie.

Wirus męskiego szowinizmu

A to właśnie kobieta jest często największym wrogiem feminizmu. Kobieta, która wychowała się w rodzinie patriarchalnej – albo kobieta, której matka całe życie powtarzała, że niepotrzebnie związała się ze swoim mężem. Znam takie matki. Ich córki rosną w dźwięku słów, że ich ojciec jest głupim nieudacznikiem, że nic nie zarabia, że to przez niego matka jest nieszczęśliwa i że powinna była związać się ze Stefanem, który teraz jest dyrektorem i umie zadbać o swoją rodzinę. Dziewczynka dojrzewa i już wie, że w mężczyźnie najważniejsza jest praca i pieniądze. Nauczyła się, że kobieta nie jest nigdy odpowiedzialna za brak dobrobytu w domu, że to przecież rola mężczyzny.

Kobiety, które są przeciwne równouprawnieniu płci, boją się też utraty swoich przywilejów, od prozaicznego przepuszczania w drzwiach po drogie prezenty i przyzwolenie na „leżenie i pachnienie”. Czują, że skoro tego chcą, to nie mogą też wymagać równych praw, muszą coś oddać. I oddają swoją niezależność.

Takie kobiety wychowują potem pokolenia nowych męskich szowinistów i kalekich zawodowo kobiet, które przez całą edukację będą czuły, że tak naprawdę nie będą musiały pracować, tylko będzie to ich przywilej, bo przecież źródłem utrzymania pary lub rodziny powinien być mężczyzna. Będą też definiowały męskość przez inteligencję a kobiecość przez piękno, bo taki przykład dostały od rodziców. Dlatego naturalnym dla nich będzie inwestowanie nie w swoje mózgi, ale w drogie kosmetyki, ubrania i sport, żeby jak najdłużej zachować „kobiecość”.

Ale nie tylko córki ucierpią na tych stereotypach. Synowie też będą zmuszeni do wejścia w rolę, która niekoniecznie będzie ich naturalnym wyborem. Będą przekonani, że ich głównym zadaniem w rodzinie jest zarabianie pieniędzy oraz że ideał kobiety ma wymiary 90-60-90, wiek około dwudziestoletni oraz IQ poniżej 120.

 

Ale wiecie co…

Jeśli oburzacie się na to, co pisze Olfaktoria, to równie dobrze moglibyście oburzyć się na mnie, bo ja też kiedyś byłam tak głęboko zrażona do fanatycznego feminizmu, że pisałam negatywnie o całym ruchu. Co prawda nigdy nie twierdziłam, że feministki to brzydkie baby, które faceta nie znalazły, ale dziwiłam się, że jeszcze z czymś walczą (bo ja nie widziałam niczego, z czym trzeba by było walczyć). A chwilę wcześniej sama byłam zbuntowaną szesnastolatką, która nie pozwalała się przepuszczać w drzwiach i twierdziła, że prawdziwa kobieta umie się bić. I jedno i drugie przeszło mi z wiekiem i z doświadczeniem.

Dziś z dumą nazywam się feministką i jestem przeszczęśliwa, że ludzie wokół mnie podzielają moje poglądy. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym być z facetem, który nie jest feministą. Mam nadzieję, że i Olfaktoria dojdzie kiedyś do podobnych wniosków i że odnajdzie miłość i szczęście z jakimś wspaniałym mężczyzną, niezależnie od tego, ile będzie zarabiał i czy będzie od niej mądrzejszy – bo sama poczuje się ze swoją inteligencją i zarobkami na tyle pewnie i bezpiecznie, że kompletnie nieistotne będzie dla niej, czy jej partner dostaje na konto o tysiąc więcej czy mniej niż ona. Nie będzie jej to potrzebne.

Bo to jest w tym wszystkim najważniejsze. By wybierać partnera ze względu na cechy, które lubimy – a nie te, których potrzebujemy.