Czarny humor gaf

Odwiedziłam ostatnio mój Urząd Miasta. Ubezpieczałam auto. Ten proces trochę trwa, a wykonuje się go w tym samym okienku, w którym uiszcza się opłaty skarbowe, więc podczas kombinowania z moją polisą przepuściłam przed siebie chyba z dziesięciu ludzi, którzy po prostu chcieli zapłacić parę złotych za akt ślubu, akt urodzenia i inne akty. Ile to historii można się nasłuchać, pracując w takim urzędzie… Widuje się tam zarówno maluczkich – jak i okoliczne sławy. Narodziny firm, upadki firm, kupna samochodów, śluby, narodziny… Jedna z pań, która potrzebowała aktu ślubu, wytłumaczyła,  że to dla syna, który się właśnie rozwodzi. Wyjechali za granicę młodzi, on zaszalał, ona też, pani wie, jak to zagranicą, woda sodowa, 5 lat małżeństwa w dupe poszło, i teraz rozwód, i oni tam, daleko…
Pan, który obok mnie wypełniał swoją polisę, podchwycił temat. 

– Czyli to nie pani się rozwodzi?
– A gdzież tam… Ja wdową jestem.
– No tak, to teraz nawet gdyby pani chciała, to się rozwieść nie może.

I wtedy do głowy przyszła mi myśl, że może są dopuszczalne rozwody z nieboszczykami. Bo wyobraźmy sobie sytuację, gdy dopiero pośmiertnie okazuje się, że nasz ślubny np. wystąpił kiedyś w Big Brotherze. I co? I wychodzimy na te głupie, co wyszły za Gulczasa czy innego i kochałyśmy go aż do jego śmierci. O wiele wygodniej byłoby się rozwieść pośmiertnie i uchodzić za te, co wyszły, ale odeszły, bo zmądrzały.  No więc mówię, niewiele się zastanawiając:

– A może mogłaby się Pani rozwieść? Tylko alimenty trydno będzie u niego uzyskać…

Oczywiście miał to być żart. Taki głupi żart, który spotkał się z mrożącym krew w żyłach spojrzeniem urzędniczki. Na szczęście adresatka moich słów okazała się wyrozumiała i obdarzona poczuciem humoru. Miałam szczęście. Co nie zmienia faktu, że  zawsze, gdy poruszany jest temat zmarłych, ja muszę palnąć jakąś gafę.

Kiedyś pojechałam jako osoba towarzysząca na ślub. Na ślubie było dość sztywno, bo mama świadka była umarła kilka dni wcześniej i tego samego dnia rano był jej pogrzeb. W związku z tym na początku wesela, gdy jeszcze alkohol nie zaczął działać, grupka młodych ludzi stała smętnie w sali telewizyjnej ośrodka i paliła papierosy, ratując się jakimiś mdłymi tematami typu "śliczną mamy pogodę". Każdy pilnował się, by nie zasmucać świadka, nie poruszać tematu jego mamy i skupiać się raczej na temacie ślubu. W pewnym momencie ktoś wskazał telewizor i zasugerował:

– Może jakiś film sobie włączymy?
Na co ja, niewiele myśląc, wypaliłam tytuł pierwszego filmu, jaki mi się kojarzył z weselem.
– No… Może "Cztery wesela i pogrzeb"?
Dopiero po wypowiedzeniu tych słów zdałam sobie sprawę, że w tytule był też pogrzeb.

Jest taka teoria mówiąca o tym, że musi upłynąć określony czas, zanim można zacząć śmiać się z jakiegoś wydarzenia. Nie pamiętam, ile to było lat, ale faktycznie – coś jest w tej teorii. Ludzie potrzebują czasu, by się zdystansować do tragedii. A tylko dystans pozwala zrozumieć dowcip. Zastanawiam się, czy gdybym to ja była na miejscu osieroconego świadka, poczułabym się urażona moją gafą. Wydaje mi się, że nie. Że wolałabym, żeby ktoś żartował – niż żeby wszyscy ciągnęli dalej rozmowę o pogodzie. Ale to tylko moje gdybanie. Nie wiem, jakbym się naprawdę poczuła. 

Gafy są zawsze śmieszne, więc ciekawa jestem Waszych osobistych i ulubionych. Ale jeszcze ciekawsza jestem, czy Was kiedyś uraziła gafa innej osoby. To jak to jest?