Anty-wpis

Jest 23:42, niedziela, a ja nie mam weny. O jutrzejszym wpisie myślę tak, jak w szkole myślałam o pisaniu wypracowania. Bo tematy są (mam je spisane na papierowej podkładce na biurku), czas jest (rano wstawać nie muszę), tylko jakoś mi się nie chce. Z tym problemem zmaga się bardzo wielu blogerów. Ręka do góry, kto tak ma. Las rąk. A nie mówiłam?

W każdym poradniku dotyczącym pisania blogów (a jest ich mnóstwo, czyli jeden, a do tego jeszcze nienarodzony, bo Kominek dopiero kończy pisać) jest jak wół napisane, że trzeba pisać regularnie. Jak mawia mój znajomy bloger Janson, „pisać trzeba zawsze, choćby o tym, że się nie chce pisać”. Ponoć cytuje Segrittę, ale ja dużo mówię i nie wszystko pamiętam. Jakoś się tak zdarzyło, że nigdy nie pisałam o niepisaniu. To jest mój pierwszy raz i trochę boli. Zawsze przecież się śmialiśmy z wpisów o niczym, a ten jest właśnie takim wpisem. A teraz to już nawet nie metawpis, tylko metametawpis. Przeżyjecie?

Mam trzy metody na brak weny w blogowaniu. Spotkać się z innymi blogerami, przeczekać lub ruszyć w ludzi i przeżyć jakąś przygodę. To pierwsze jest wybitnie motywujące, ale czeka mnie dopiero w czwartek, kiedy to Ilona z Blogostrefy organizuje drugie spotkanie blogerów w Warszawie. To drugie też nieźle działa, bo w końcu człowieka coś nachodzi i zaczyna znów pisać, tylko nie wiadomo, ile potrwa ładowanie akumulatorów apollińskich. To trzecie jest fajne, ale trzeba mieć na to ochotę. Po moim ostatnim wyjściu na miasto nie dość że obiecałam jakiemuś obcemu facetowi, że polecę z nim na Kubę, to jeszcze ktoś napadł i okradł moich kumpli, a taksówkarz, który mnie odwoził do domu, pół godziny przechwalał mi się, jaki to zajebisty jest w łóżku i twierdził, że koniecznie musimy się umówić na seks. Mam więc fazę anty-społeczną ostatnio i najchetniej poczytałabym kolejną część Pieśni Lodu i Ognia, ale ten cholerny Martin pewnie jeszcze nie zaczął jej pisać. Może ma ten sam problem, co ja.

Zastanawiam się, czy nie pojechać do Mielna. Tam nawet jedzenie zupy jest tematem wiralowym. Eh… te kryzysy twórcze. Spoko. We wtorek powinno mi przejść. :)