CZEMU CZYTELNICTWO UMIERA?

Czytelnictwo umiera. Agonia zaczęła się już jakiś czas temu, ale ponieważ zjawisko wciąż trwa, to temat jest wciąż aktualny.

Chcecie wiedzieć, czemu umiera? Sięgnijcie po parę najnowszych tytułów czołowych polskich prozatorów. Na początek polecam Tulli, której „Tryby” właśnie miałam okazję przeczytać.


Współczesna proza przeżywa jakiś straszny okres kompleksu niskiej literatury. Większości pisarzy wydaje się, że książka, którą się łatwo czyta to książka zła. I tak – lekkie pióro, płynny styl, klasyczna fabuła oparta na sprawdzonych chwytach przykuwania uwagi czy w ogóle sam temat miłości – to wszystko jest be, bo jest takie „oklepane”. Dzisiaj już wszystko zostało napisane, więc jedynym sposobem na zrobienie kariery literackiej to pisanie nowatorskie. Każdy pisarz chce się zapisać w słowniku pojęć literackich jako twórca danego terminu i jego prekursor. Każdy chce być cholernie oryginalny, szokujący i odkrywczy. Takiej Magdalenie Tulli na przykład bardzo podpasował pomysł, żeby bohaterem książki uczynić …narratora. Wszystko byłoby cacy, gdyby nie to, że w książce prawie nie ma dialogów, kompozycja to praktycznie ciągły tekst przesycony jakimiś napuszonymi frazesami, egzystencjalnymi rozważaniami bohatera i metanarracyjnym bełkotem. Tego się po prostu nie da czytać, jeśli nie jesteś filologiem i nie potrzebujesz przykładu nietypowej narracji do jakiejś pracy naukowej.

Jak czytam takie książki, to przypomina mi się pomysł na doskonały wiersz, który dziesięciu krytyków zinterpretuje Ci na 10 różnych sposobów i może jeszcze ktoś o Tobie magisterkę napisze:
1. Otwórz słownik
2. Wybierz losowo 3 wyrazy.
3. Wstaw parę kropek i myślników.
4. Losowo wstaw ze dwie spacje.

Podobnie jest z książkami. Masłowska dokonała rzeczy niezwykłej, bo jej przepis składał się tylko z trzech punktów:
1. Nowy bohater.
2. Nowy język.
3. Jestem młoda.

Szkoda, że na ten trzeci punkt jest o 30 lat za późno dla Tulli, bo by może dostała paszport Polityki i wyjechała za granicę zbierać ciekawsze historie niż te, które w książkach do tej pory opisywała.
I jak tu się dziwić, że czytelnictwo umiera? Powstaje „Kod Leonarda” i świat szaleje na jego punkcie. To samo z Harrym Potterem czy Bridget Jones. Teraz mamy wreszcie książkę polską, która też zapowiada się na coś dobrego – „Dom nad rozlewiskiem”. Cała reszta to udziwniona, pompatyczna paplanina, której nikt czytać nie chce. A przecież książka jest dla ludzi i to ludzie powinni chcieć je czytać. Jeśli za 100 lat ktoś jeszcze będzie czytał książki, to stanie się tak zapewne tylko dzięki harlequinom, które chronią masę kobiet od analfabetyzmu.