Czy można żyć bez internetu?

Siedzę nad morzem od środy. Tam, gdzie mieszkam, nie ma sieci. Ml-ka była bardzo zajęta bardzo ważnymi sprawami bardzo do dziś. W końcu powiedziała, że mogę wpaść. Resztkami sił dowlokłam się do niej. Trzęsące się ręce, bezwiednie (nawet przez sen) wstukujące hasło na niewidzialnej klawiaturze, nienaturalnie opalona skóra, mnóstwo nowych znajomych, głód informacji z blogosfery – to symptomy, które męczyły mnie coraz bardziej. Internetowy detoks dawał się we znaki.

Wchodzę do ml-ów. Soczek. Poproszę. Dziękuję. No to… Hm.. Fajnie Was widzieć. Ciebie też. To gniazdko jest wolne? Odłącz lampkę. OK. Super. Łączenie z siecią. Nie można nawiązać połączenia. Kruwaaaa!!! 

ON: No nie. Trzeba będzie gadać. 

JA: No… 

Cisza. 

JA: To opowiedz, co u Ciebie. 

ON: Ja już opowiadałem. 

ONA (ubiega moje pytanie): Ja też! 

Cisza. 

ONA: Powiedz, co u Ciebie. 

JA: No.. Normalnie. 

ONA: Aha.. 

Cisza

JA: To ja pokombinuję z tymi połączeniami. 

ON: To ja zresetuje router. 

W końcu udało się. I nagle normalnie można było gadać. :)