Czym się różni idealna sylwetka modelki od sylwetki głodzonego człowieka.

Są pewne korzyści z odczekania jednego dnia i nie komentowania jakiegoś flejmu od razu. Dzięki temu zapoznałam się już z argumentami obu stron: zarówno tych, którzy zgadzają się z przekazem poniższego porównania – jak i tych, którzy uznają je za skandaliczne. 

Ale od początku. Przedwczoraj ukazał się na Fejsbuku kontrowersyjny status (klik) porównujący sylwetkę Anji Rubik do wychudzonych ciał ocalałych więźniów obozu koncentracyjnego w Ebensee. Do statusu dołączone były trzy zdjęcia: jedno z magazynu modowego z Anją w roli modelki prezentującej sweter, jedno wspomnianych więźniów z Ebensee i ostatnie, będące fotomontażem dwóch poprzednich. Modelka ustawiona obok odzianych w same koszule mężczyzn wygląda zatrważająco …podobnie. Mowa oczywiście o nienaturalnej chudości wszystkich na zdjęciu.

10014086_782450818463546_2929595650215352863_o_Fotor_Collage

Status rozszedł się błyskawicznie po Fejsbuku, prowokując do dyskusji i oceny tego fotomontażu. Część odebrała go bardzo pozytywnie, chwaląc za odwagę i próbę uzmysłowienia młodym ludziom, że nie warto ślepo słuchać się lansowanych wzorców urody. Część skrytykowała za obraźliwe dla wielu genetycznie chudych lub chorych ludzi porównanie, bo przecież nie każdy jest chudy z wyboru.

Ja jestem za tymi pierwszymi.

Problem nie leży w chudości samej w sobie, bo chudość nie jest ani grzechem ani – bardzo często – wyborem. Są ludzie chudzi lub grubi z natury, bo takie mają już geny. Bardzo trudno takim naturalnie grubym ludziom schudnąć albo naturalnie chudym – przytyć. Wiem, bo moja dobra znajoma pochłania baaardzo dużo kalorycznego pożywienia, a jest chuda jak patyk. A moja mama z kolei po prostu nie przepada za jedzeniem. Jest chuda, bo je akurat tyle, ile musi. Nie ma apetytu, nie podjada między posiłkami, generalnie je, by żyć a nie żyje, by jeść. To, że obie są chude, nie czyni z nich gorszych kobiet albo „mniej prawdziwych kobiet”. Dlatego w pełni rozumiem sprzeciw, z jakim się spotykam za każdym razem, gdy ktoś pokazuje Laetitię Castę albo Monikę Belluci i pisze, że to są „prawdziwe kobiety” a nie jakieś wieszaki czy patyczaki. Ja też jestem fanką figury Laetitii i Moniki. Podobają mi się o wiele bardziej niż Kate Moss lub inna chuda dziewczyna, ale przecież nie neguję prawa innych do własnego gustu. Każdemu co innego się podoba, i bardzo dobrze, bo dzięki temu świat jest taki różnorodny a każdy ma szansę na odnalezienie miłości swojego życia, która zaakceptuje go takim, jaki jest.

Jeszcze raz powtórzę, bo ze zrozumieniem właśnie tej części wielu ma kłopot: problem nie leży w chudości.

Problem leży w tym, że poza chudością nie ma nic.

Na wybiegach, w reklamach ubrań, kosmetyków, biżuterii i perfum, na billboardach, w magazynach urodowych i generalnie w kobiecych czasopismach jest tylko jeden wzór pięknej sylwetki i jest to sylwetka chuda lub chorobliwie chuda. Już nawet zwyczajnie szczupłe dziewczyny trudno tam znaleźć, nie mówiąc już o tych normalnych, ze zdrową sylwetką (i mówiąc „zdrową” mam na myśli definicję medyczną) albo sylwetką wysportowaną. Te są uznawane za modelki + size (sic!) Wszędzie tam, gdzie tworzy się i utrwala wzorce piękna jest monopol na chudość. I z tym mam problem. Bo ten monopol powoduje kompleksy u zdrowych, młodych kobiet i zdrowych nastolatek, których pojęcie piękna jest ściśle uzależnione od tego, co widzą w mediach. To prowadzi do naprawdę groźnej, bo śmiertelnej choroby, jaką jest anoreksja. To prowadzi do depresji, braku samoakceptacji i przeróżnych problemów psychicznych. To jest po prostu groźne.

Tak, porównanie idealnej sylwetki modelki do ocalałych z obozu koncentracyjnego jest mocne, ale może uzmysłowi kilku nastolatkom, że lansowana obecnie „figura idealna” dla kobiety nie jest zdrowa. Że ta smutna, ubrana w za długi sweter dziewczyna zadziwiająco przypomina kogoś długo głodzonego. Że tak wyglądają ludzie chorzy. I że celowe doprowadzanie się do takiego stanu jest szaleństwem. 

Prędzej czy później w takich dyskusjach pada argument mody, która rządzi się swoimi prawami i w której niekoniecznie chodzi o piękno kobiety – ale o piękno ciucha na tej kobiecie. No i niestety, nie przemawia to do mnie. Co z tego, że na anorektycznych sylwetkach dobrze ciuchy wyglądają? Może jednak warto produkować ciuchy, które będą dobrze wyglądać na zdrowych sylwetkach? Może to nie w kobietach jest problem – a właśnie w tych ciuchach? Jeśli w biznesie modowym nie chodzi o to, by ubranie czyniło kobietę piękną, tylko o to, by kobieta czyniła pięknym ubranie, to znaczy, że ten biznes jest popieprzony i trzeba go postawić od nowa. 

Rozumiem argumenty tych, którzy mówią o ludziach genetycznie chudych. I naprawdę, gdyby jakaś genetycznie chuda modelka była jedną z wielu promowanych sylwetek (obok tych normalnych i grubszych), zapewne nikt nie czułby potrzeby robienia takiego fotomontażu jak na powyższych zdjęciach. Problem w tym, że te patologicznie chude modelki nie stanowią 5% ani nawet 20% modelek. Stanowią ogromną większość. Właściwie nie można dziś zrobić jakiejkolwiek kariery w modelingu, nie będąc chudą. 

A to już źle. I z tym, według mnie, można walczyć nawet tak mocnymi metodami. Bo świat naoglądał się już zbyt wielu zdjęć, w których chudość jest zestawiana z czymś pożądanym i pięknym – a zbyt niewielu, w których chudość jest oznaką choroby i niedożywienia. A przecież z tego najczęściej wynika. 

PS. Znajomy zwrócił mi uwagę na jeszcze jeden aspekt tej sprawy: „Porównanie modelki do ofiar obozów koncentracyjnych — może. Ale ofiar do modelki (co dzieje się w tle, samo z siebie, ale się dzieje) — już nie. Inny kaliber. Inne zło. Inny wymiar.