Druga randka z Palermo

DSC04312

Cały dzień błąkałam się po uliczkach miasta. Kilka razy się zgubiłam. Południowe słońce, rzucając pionowe cienie, nie pomagało mi w odnalezieniu drogi do hotelu.

Wszyscy się tu uśmiechają, wszyscy mnie witają, ale nie nagabują. Owszem, kilku Włochów cmoka na widok wysokiej blondynki, której piersi mieliby na wysokości oczu, gdyby stanęli przede mną – ale to jednak wyjątki. Angielski nie jest powszechnie znanym językiem a turystów nie widzę wielu. Jeśli już, są to Włosi. Ani razu nie słyszałam polskiego, niemieckiego lub angielskiego. Tylko raz francuski, gdy jakaś kobieta oprowadzała ustawioną gęsiego grupkę zalęknionych Francuzów po targowej ulicy.

– To moje ulubione stoisko z brzoskwiniami. Najlepsze mają – mówiła. Przeczył temu krzyk sprzedawcy z przeciwka, którego donośne „piu bella pesca! Piu bella pesca!” przedzierało się co chwila przez gwar kupujących, ryk motorów, trąbienie, krzyki, alarmy, płytę cd puszczaną przez sprzedawcę pirackich kopii hitów italo-disco i wyjącą z daleka syrenę policyjną. Gdy nagrywam wideo, jakiś starszy pan koniecznie chce mi zapozować z kolegą, który zaczyna się z nim siłować. Kończą na fotce tytułowej do tej notki. :)

Z rozpędu idę dalej przez miasto, gdy kończą się stragany. Nie czuję tego wcześniej, ale gdy dotykam palcami dekoltu, jest wilgotny. Cała jestem wilgotna, ale na tyle już przywykłam do upałów, że mi to nie przeszkadza. Poza tym nie leje się ze mnie, tylko jestem jak obleczone wodnistą otoczką nasionko pomidora. Każdy powiew wiatru, każdy cień przynosi ulgę.

Nie szukam już hotelu, poddałam się. Idę po prostu tam, gdzie mnie coś zaciekawi. Prosto, w lewo, lewo, prawo, prosto, obracam się, fotografuję balkony, zaglądam między deskami w zamknięte bramy, wdycham zapach z piekarni, z barów, z warsztatów samochodowych. Przechodzę koło małego sklepiku, w którym młody mężczyzna obleka skórą bębny. Patrzę na niego, macha mi, uśmiecham się. Żałuję potem, że się nie zatrzymałam i nie nakręciłam go przy pracy.

Po godzinie znów nie wiem, gdzie jestem. Kupuję wodę w małym sklepiku, który zaraz będą zamykać (zaczyna się siesta) i razem z wodą dostaję biały kwiat jaśminu, który wpinam sobie w czarną tasiemkę od panamy. Pytam, którędy do ulicy Garibaldi, sprzedawca tłumaczy mi drogę. Wyciągam papierosa i szukam ognia, ale nie mogę go znaleźć w torebce. Za rogiem wpadam na znajomą twarz. To mężczyzna z warsztatu z bębnami. Patrzy mi w oczy i bez słowa wyjmuje zapalniczkę z kieszeni.

Nie spodziewałam się, że może być jeszcze goręcej, ale gdy podpala mi papierosa, mam wrażenie, że zaraz się uduszę z braku powietrza, z upału i z onieśmielenia.