Jak człowiek zniszczył psa

Pies zaczyna się od kolana. Ludzkiego kolana. Jamniki, jorki czy inne chihuahuy to dla mnie przerośnięte szczury. Tak, wiem, teraz trochę trolluję wszystkich miłośników małych ras, nad którymi (rasami, nie miłośnikami) przecież też się rozczulam, gdy widzę jakiegoś słodziaka na spacerze. Ale mimo wszystko, gdy myślę „pies”, widzę zwierzę wielkości owczarka niemieckiego, czterołape, ze stojącymi uszami, długim pyskiem i proporcjonalną budową ciała. To zwierzę nie ma spłaszczonego nosa, pofałdowanej skóry ani spadzistego zadu. Jest zdrowe i mogłoby samo przetrwać w dzikich warunkach, wydajnie polując, jak jego przodek – wilk. I jednocześnie, w przeciwieństwie do wilka, ma łatwość współpracy z człowiekiem i czuje się dobrze jako jego partner.

Ale dziś to już nie jest pies. Bo ras psów jest tak wiele i tak bardzo się od siebie różnią, że czasem aż dziw bierze, że to jeden gatunek. Najmniejszym psem świata jest chihuahua o wzroście niewiele ponad 9 cm. Ogłaszający ten rekord guinessa dziennikarz powiedział, że pies „uroczo wystawia język do zdjęć”, gdy w rzeczywistości ten język po prostu nie mieści mu się w pysku, prawdopodobnie z powodu wady zgryzu i zbyt zredukowanej długości kufy. Największym psem świata jest był zaś Dog niemiecki o wzroście 111 cm. Niestety zdechł w wieku 4 lat.

http://advocacy.britannica.com/blog/advocacy/
http://advocacy.britannica.com/blog/advocacy/

Psy są pierwszym udomowionym przez człowieka zwierzęciem. Nastąpiło to kilkadziesiąt tysięcy lat temu a przodkiem zarówno dzisiejszej chihuahuy jak i doga niemieckiego był eurazjatycki wilk szary. Jeśli jakimś cudem „nie wierzysz” w darwinowską ewolucję i nie rozumiesz procesu selekcji, właśnie istnienie tylu różnych ras psów powinno Ci ten proces wyjaśnić. Tyle że nie powstawały one w wyniku naturalnej ewolucji, ale sztucznej. Czyli to my, ludzie, wybieraliśmy do hodowli konkretne osobniki, by w przebiegu wielu pokoleń stworzyć zwierzę, które będzie dla nas najbardziej przydatne.

Jest to zabawa w boga, a jednak nie było w niej nic złego, dopóki najważniejszym dla hodowców kryterium była właśnie użyteczność ras. Tworzyliśmy więc psy, których celem było pasienie bydła, pomoc w polowaniach lub obrona mienia. W zależności od tego, do czego pies był dla nas potrzebny, stawialiśmy na inne cechy. Owczarki musiały mieć wysoką inteligencję, chęć do współpracy z człowiekiem i silny instynkt pasterski. Gończe musiały mieć dużą potrzebę łowiecką i budowę pozwalającą na rozwijanie dużych prędkości (lub znakomity węch pozwalający na skuteczne tropienie) a psy obronne – instynkt terytorialny i ogromną siłę do walki. Wszystkie musiały być zdrowe. Jeśli pies z powodu choroby nie dawał sobie rady w pracy, stawał się bezużyteczny i nie był rozmnażany.

Wszystko zmieniło się, gdy do głosu doszła ludzka ambicja estetyczna oraz potrzeba wyróżnienia, czysto eksterierowego wyróżnienia „swojej” rasy od innych. Dziś większość hodowców psów rasowych nie potrzebuje już psów użytkowych, bo mało kto już używa owczarków do pasienia bydła a psów obronnych do strzeżenia mienia. Hodowane są one tylko dla przyjemności, czasem dla zysku. To drugie, jeśli jesteśmy prawdziwymi miłośnikami psów, nie ma właściwie racji bytu, bo dobra, odpowiedzialna hodowla jest tak czasochłonna i tak kosztowna, że nie da się z niej wyżyć bez straty dla zwierzęcia. Koszty prób pracy, lekarzy, badań, socjalizacji, krycia, dobrej karmy, szczepień itd. jest po prostu wyższy niż cena sprzedanych szczeniąt.

Nie o „pseudohodowlach” chciałam jednak dziś Wam opowiedzieć, ale o hodowli samej w sobie. A konkretnie: o hodowli ras, które bez stałej opieki weterynaryjnej i stałego nadzoru człowieka nie miałyby szans przetrwania. O rasach, które właściwie same z siebie, z powodu wzorca jaki reprezentują, są chore i cierpią. I dla mnie właśnie taka hodowla jest większym okrucieństwem niż niejedna chwilowa krzywda wyrządzona zwierzęciu. Jeśli bowiem tworzymy psa, który już rodząc się, jest skazany na problemy z kręgosłupem, dysplazję stawów i zapalenie kości – tylko dlatego, że we wzorcu owczarka niemieckiego podoba nam sie jego opadający zad – to jesteśmy potworami.

Podoba się Wam słodki szczeniak shar-pei lub basseta, który ma tak uroczą, pofałdowaną skórę? Ta skóra jest właśnie powodem jego cierpienia, bo ulega częstym zakażeniom. Bassecie oczy będą ropieć z powodu odpadającej dolnej powieki a zbyt długie, wiszące uszy będą narażone na urazy. Rozczulacie się nad ślicznym, małym buldożkiem francuskim z wielkimi oczami i spłaszczoną kufą? Ten pies będzie miał całe życie problemy z oddychaniem, wypadającym językiem, oczami (tak, bo są zbyt płytko osadzone i mogą po prostu wypadać) i regulacją temperatury. Te urocze dźwięki, które wydaje, gdy jest podekscytowany i to chrapanie w nocy to też nie cecha osobnicza. To cecha rasy, której człowiek celowo popsuł układ oddechowy. Przerośnięte, coraz większe dogi umierają bardzo młodo z powodu problemów z sercem, stawami lub skrętów żołądka. Bo chcieliśmy, żeby były wielkie. Bo takie się nam podobają.

Owczarek niemiecki 100 lat temu i dziś.  źródło: http://dogbehaviorscience.wordpress.com/
Owczarek niemiecki 100 lat temu i dziś.
źródło: http://dogbehaviorscience.wordpress.com/

Wiem, że nie myślimy o tym, kupując psa. Wiem, że nie chcemy, żeby cierpiał. Ale to nas wcale nie usprawiedliwia, bo nasza inteligencja i fakt, że stworzyliśmy psa jako gatunek, zobowiązują nas do opieki nad nim i myślenia o konsekwencjach naszych wyborów. Na fanpejdżu Crazy nauka znalazłam ostatnio link do bloga, którego autor porównał wygląd ras sprzed stu lat i dziś. Tamte psy dużo mniej się od siebie różniły, ale były też dużo zdrowsze. I prawdopodobnie też można było lepiej przewidzieć charakter zwierzęcia w obrębie danej rasy, bo właśnie cechy charakteru oraz instynkt były dla hodowców dużo ważniejsze niż jego wygląd. Dziś nigdy nie wiesz, czy nie trafisz na agresywnego labradora lub psa gończego, który nie będzie czuł instynktu myśliwskiego. Bo w którymś momencie użytkowość tych psów przestała mieć tak duże znaczenie.

bulterier 100 lat temu i dziś źródło: http://dogbehaviorscience.wordpress.com/
bulterier 100 lat temu i dziś
źródło: http://dogbehaviorscience.wordpress.com/

Gdy wzięłam Hermesa, był jednym z pierwszych owczarków australijskich w Polsce. Wraz z innymi właścicielami życzyliśmy sobie wtedy, by rasa nie stała sie popularna. Bo popularność jest najgorszą rzeczą, jaka się może rasie przydarzyć. Prowadzi do nadmiernej, taśmowej wręcz hodowli, zniszczenia charakteru i zdrowia zwierząt. Tak się stało z owczarkami niemieckimi, które były kiedyś jednymi z najlepszych, najinteligentniejszych i najzdrowszych ras. Tak się dzieje wciąż z każdą rasą, która staje się „modna”. Tak się dzieje na wystawach, gdzie sędziowie nie oceniają nic poza wyglądem psa – i to kierując się nie wzorcem, ale własnym gustem.

Cytując autora zalinkowanego wcześniej blogaNikt nigdy nie ulepszył rasy psów kapryśną decyzją, że krótsze/dłuższe/bardziej płaskie/większe/mniejsze/bardziej zakręcone jest lepsze. Skazywanie psa na cierpienie przez całe życie tylko na potrzebę wyglądu nie jest ulepszeniem. Jest torturą.