Jak wyobrażam sobie koniec ciąży, poród i karmienie piersią.

Postanowiłam ten wpis napisać „ku pamięci”, ku własnej rozrywce kiedyś, gdy się już przekonam, jak to jest oraz ku rozrywce wściekłych matek, które od kiedy oznajmiłam, że jestem w ciąży, piszą mi, jak to jeszcze nic nie wiem, jak to będzie ciężko i źle jeszcze przede mną. Skoro więc jest frajda w słuchaniu żółtodzioba (a jest, nie przeczę), to opowiem teraz o tym, co sobię planuję. :)

Jestem w błogim, drugim trymestrze. Za chwilę trzeci, kiedy mój brzuch będzie ogromny, nie będę się mogła normalnie ogolić, schylać, myć głowy nad wanną, spać na brzuchu itd. Mam jednak nadzieję, że to nie będzie oznaczało powrotu koszmaru z pierwszego trymestru i jedynym, co mnie będzie męczyć, będą różne fizyczne bóle, mdłości, zgagi i temu podobne dolegliwości związane z coraz większym ciałem dziecka rozpychającym się w moim brzuchu i naciskającym na różne narządy wewnętrzne. Bo nie wiem, czy mnie rozumiecie, ale ja rozdzielam różne przykre bóle i choroby na te pochodzenia fizycznego – czyli boli, bo się stłukło, bo jest nacisk, bo uderzenie, bo jest rana w jakimś miejscu – oraz te pochodzenia niewiadomojakiego, jakby z głowy – czyli nieustające poczucie mdłości, zawroty głowy, nieuzasadniona żadnym zdarzeniem słabość itp. To trochę tak, jakbyście chcieli odróżnić przeziębienie z gorączką od przeziębienia bez gorączki. Ja nie lubię gorączki, a tak się właśnie czułam w pierwszym trymestrze. I mam nadzieję, że trzeci da mi tylko fizycznie popalić, nie wchodząc w moją głowę i nie mącąc mi. :)

Poród… eh… Tyle się już od mamy i innych rodzących kobiet nasłuchałam, że na co jak na co, ale na ból jestem przygotowana. To znaczy… żeby być precyzyjną: spodziewam się bólu. Mimo wszystko chcę rodzić naturalnie, do tego w pozycji wertykalnej i może nawet w domu narodzin przy szpitalu na Żelaznej, bo tam taka domowa atmosfera jest i położne kumate. Nie wiem, czy będę chciała Sebę przy sobie, czy po prostu przy drzwiach, gotowego do przyjścia, gdy go będę potrzebować, ale jesteśmy umówieni, że będzie właśnie gotowy. Ponoć kobiety potrafią w bólu strasznie przeklinać i krzyczeć na swoich facetów. Nie wydaje mi się, by mi się to zdarzyło, ale może.. Wiadomo, że bym chciała urodzić w 15 minut, ale tu się absolutnie na nic nie nastawiam. Urodzę tak, jak urodzę. Szybko lub przez pół dnia. I tylko mam nadzieję, że nie pojawi się żadne zagrożenie dla dziecka ani dla mnie podczas porodu i że wszystko zakończy się szczęśliwie. Nie boję się. Może zacznę się bać tuż przed. Teraz się w ogóle nie boję :)

Depresja poporodowa pewnie mnie dopadnie, bo jestem na takie rzeczy podatna. Nie spodziewam się też, że od razu pokocham swoje dziecko, choć jestem pewna, że od razu będę czuła potrzebę opiekowania się nim i chronienia przed całym światem.

Trochę boję się karmienia, bo mnie baby straszą pękającymi brodawkami sutkowymi cały czas. Ale dam sobie radę. Twarda jestem :) Natomiast zupełnie nie mogę sobie wyobrazić tego niewyspania i różnych karmieniowych ograniczeń, o których ciągle piszecie. Nie zamierzam się ograniczać. Będę jeść i pić, na co mam ochotę i dopiero gdyby u dziecka pojawiła się jakaś alergia lub inne problemy, będę powoli zmieniać dietę i rezygnować z pewnych składników. Ale nie drastycznie, nie wbrew sobie i na pewno nie „na zapas”, „bo mogą uczulić”. Uważam takie podejście za głupie. Może i sok pomarańczowy niesie ze sobą duże ryzyko uczuleń, ale tak samo duże ryzyko uczuleń ma psia sierść w otoczeniu czy orzechy, a każdym narzędziem można teoretycznie zrobić krzywdę komuś lub sobie. Nie będę się ograniczać przed tym, jak faktycznie coś zacznie mojemu dziecku szkodzić.

Co do spania, zamierzam spać z dzieckiem, więc jeśli nawet będzie co godzinę się budziło i chciało jeść, będę je tylko przysuwać do mnie, przystawiać do piersi i karmić. Przecież nie będę pracować nigdzie, więc będę miała dużo czasu na sen, po prostu nie ciągły, tylko podzielony na mniejsze okresy. Wstawanie do dziecka to się zacznie dopiero, gdy dziecko będzie spało w innym łóżku przecież, a na początku zamierzam spać z nim. Mam wrażenie, że czas karmienia nie przebije tych kilku miesięcy jako kierownik produkcji, kiedy spałam po 3-4 godziny dziennie, resztę czasu przeznaczając na zapierdalanie po różnych lokacjach i rozwiązywanie mega-stresujących problemów kilkudziesięcioosobowej ekipy. Ale może się mylę. Może to była betka w porównaniu do macierzyństwa. Zobaczymy!

A, i wydaje mi się, że sama instynktownie będę wiedziała, jak wszystko robić. Że nie potrzebne mi do tego będą żadne rady i poradniki. Po prostu będę wiedziała. :)