Jak zaskoczyć policjanta z drogówki?

Odpowiedź jest prosta: jechać zgodnie z przepisami. 

Zrobiłam kiedyś eksperyment drogowy tuż po tym, gdy wprowadzono limit prędkości w terenie zabudowanym 50 km/h. Wróciłam z pracy na Mokotowie do domu na Żoliborz. To około 10 km, które w większości pokonałam Wisłostradą, czyli szeroką, trzypasmową drogą biegnącą wzdłuż Wisły. Lato, noc (kończyłam pracę dość późno), czyste niebo i brak ruchu na ulicach. A ja jechałam – zgodnie z przepisami – 50 km/h.

Policja zatrzymała mnie dwa razy. I dwa razy kazali mi dmuchać w alkomat. Gdy spytałam o powód zatrzymania, usłyszałam:
– Bo pani tak podejrzanie jechała.
– Podejrzanie czyli jak? Nierówno? Nie na swoim pasie?…
– No… nie… – speszył się policjant – tak… podejrzanie wolno.

Zdałam sobie wtedy sprawę, że obowiązujące w Polsce ograniczenia prędkości są robione właściwie w jednym celu: by policja mogła zatrzymać absolutnie każdego i każdego ukarać mandatem. Bo uwierzcie mi, że bardzo często jechanie z prędkością 50 km/h jest tak niedorzeczne, że trąbią na Ciebie inni kierowcy i zwyczajnie zakłócasz płynność ruchu drogowego.

Ustawianie tych limitów tak nisko jest też niebezpieczne, bo uczy kierowców, że znak maksymalnej dopuszczalnej prędkości jest mocno zaniżony względem prawdziwych warunków. Często znaki informują nas, że za chwilę będzie remont, przewężenie, mocny zakręt. To dzięki ograniczeniu prędkości dowiadujemy się – a właściwie powinniśmy się dowiadywać – z jaką prędkością możemy bezpiecznie pokonać zbliżający się odcinek. Niestety już tak wiele razy widziałam ograniczenie prędkości do 40 przed zakrętem, który można bezpiecznie pokonać z prędkością 80, że przestałam ufać znakom.

Gdy więc jechałam do Krakowa dwa tygodnie temu, nie zdziwił mnie pan, który przede mną wpadł w poślizg na przebudowywanym odcinku drogi. Była mgła, nie widzieliśmy dokładnie tego, co jest przed nami, ale ufaliśmy znakom. Przewężenie? OK. Zmiana pasa? OK. Prędkość maksymalna 50? OK. Pan jechał 70. I to się okazało za dużo jak na zakręt, który ja pokonałam bezpiecznie, jadąc 40. Sęk w tym, że w większości innych przypadków, nawet 80 byłoby prędkością bezpieczną. I tu nie chodzi o butę kierowców. Chodzi o zupełnie podświadomie, wraz z doświadczeniem przyjmowaną wiedzę, że limitom prędkości ufać nie można. Że są przesadzone i to mocno.

Jeśli dużo jeździcie samochodami, sami dobrze wiecie, że zdecydowana większość użytkowników dróg ma w dupie ograniczenia. Interesuje ich tylko to, czy mogą być złapani na ich nieprzestrzeganiu. Pędzimy po trasie, zwalniając tylko przy fotoradarach i samochodach policyjnych. Dajemy sobie znaki światłami, by informować o misiaczkach za zakrętem. Korzystamy z CB radia, by się komunikować. I wcale nie jesteśmy piratami drogowymi! Większość z nas to bezpieczni kierowcy, którzy jadą tak szybko, jak pozwalają na to warunki na drodze i nasze własne umiejętności. Nie przekraczamy tej granicy bezpieczeństwa. Wcale nie dlatego, że jesteśmy takimi znowu uczciwymi, grzecznymi obywatelami – ale dlatego, że mimo wszystko mamy wyobraźnię i jesteśmy odpowiedzialni.

Dlatego wkurza mnie, gdy na podwójnej ciągłej na zakręcie wyprzedza mnie jakiś oszołom z prędkością 160 km/h a to mnie później zatrzymuje policja, bo ja jechałam 90 i o 20 przekroczyłam limit. Bo mnie było łatwiej zatrzymać? A może jak on im śmigał przed oczami, to suszarki nie zdążyli włączyć?

Gdy słyszę o kolejnych fotoradarach, limitach prędkości i ogólnym narzekaniu na to, że Polacy jeżdżą za szybko, dochodzę do wniosku, że chyba wymagamy od ryby, żeby zaczęła wspinać się na drzewa. Bo im niższe te limity, tym ludzie bardziej będą je olewać, uznając je za głupie. Nie zmuszajmy kierowców do tego, żeby jeździli 50 km/h. Zmuśmy ich do tego, żeby jeździli bezpiecznie. Gdyby policja skupiła się na karaniu piratów drogowych – a nie po prostu każdego, kto się zagapi i nie zauważy fotoradaru albo nie ma cb radia i nie wie, że za zakrętem stoi drogówka – nie trzeba by było, planując budżet na rok, zakładać od razu kilkuset złotych na mandaty, jakby to było coś tak zupełnie naturalnego, że frycowe trzeba zapłacić, bo każdy łamie przepisy.