Kiedy nie warto się buntować przeciwko rodzicom

prawo jazdy

Piotr Wesołowicz opublikował dziś w NaTemat artykuł o spełnianiu marzeń rodziców. Twierdzi, że warto się przeciwko tym rodzicielskim namowom zbuntować i robić swoje. I choć częściowo (a nawet w dużej mierze) się z tezą zgadzam, mój własny przykład jest jej zaprzeczeniem. Bo bardzo wiele w moim życiu osiągnęłam dzięki mamie i jej męczeniu mnie o różne rzeczy, których sama nie miałam ochoty robić. I uważam wręcz, że za mało mnie w niektórych kwestiach pilnowała.

Zdać prawo jazdy. Ukończyć szkołę wyższą, najlepiej przyszłościowy kierunek. Zdobyć zawód. Ustatkować się, dziewczynie się oświadczyć (męża znaleźć), po nocy nie wracać. Wziąć kredyt na dom, spłacać regularnie. Znasz to? Lista rzeczy do zrobienia jest długa. Szkoda tylko, że często nie jest… twoja. A może jest twoich rodziców?

To wstęp do wspomnianego artykułu. Wymieszano tam kilka celów, które są faktycznie narzucone sztucznie – oraz kilka takich, o które sama kiedyś będę męczyć moje dzieci.

Zdobyć zawód. Tak – wybór zawodu to indywidualna sprawa każdego człowieka. Ale już namawianie dziecka do podjęcia tego wyboru  jest moim zdaniem obowiązkiem rodzica. Możesz być hydraulikiem lub lekarzem. Prawnikiem lub muzykiem. Kimkolwiek sobie zamarzysz być, ale wybierz sobie coś i jak najwcześniej rozwijaj się w tym kierunku. Zbyt wielu znam dorosłych dziś ludzi, którzy w dzieciństwie nie byli przez rodziców pilnowani i dziś miotają się tak między branżą a branżą, nie mając kwalifikacji do niczego konkretnego i żadnego fachu w ręku. Naprawdę trudno im teraz zdobyć pracę i ułożyć sobie życie. Jednym się udaje – innym niekoniecznie, bo czasem, po próbowaniu szczęścia w swojej wymyślonej naprędce dziedzinie przychodzi taki moment, gdy się chce jednak zaczepić w czymś, na czym się zna i w jakim kierunku się kształciło. Naprawdę warto mieć taki zawód, który jest jednocześnie kołem ratunkowym na wypadek kredytu lub dziecka. Dla spokoju. To jest po prostu kapitał, który się daje dziecku, właśnie poprzez męczenie go o zrobienie pewnych kwalifikacji. Bo w młodości się o tym za często nie myśli i warto mieć rodzica, który za nas będzie przewidujący.

Zdobyć prawo jazdy. No proszę Was… To raczej nie jest jakieś marzenie rodzica, żeby mieć prawo jazdy. To czysty pragmatyzm z myślą o dziecku. Nie trzeba się do tego jakoś specjalnie poświęcać, nie trzeba potem z tego prawka korzystać, ale nigdy nie wiadomo, kiedy się takie uprawnienie przyda, więc naprawdę warto je mieć. I ja też swoje dzieci będę do tego namawiać.

Ukończyć szkołę wyższą. Od dziecka było dla mnie zupełnie oczywistym, że zdobędę wyższe wykształcenie. Cała moja rodzina miała zawsze przynajmniej magistra. Mama zawsze powtarzała, że mogę wybrać dowolny kierunek, a potem nawet robić coś zupełnie innego w życiu, ale studia warto przejść – nie tylko dlatego, że może się w życiu zdarzyć sytuacja, gdy ten papierek zadecyduje o tym, że będę lepszym pracownikiem od kogoś bez wykształcenia, ale też dlatego, że na studiach przeżywa się fantastyczne chwile i poznaje wspaniałych ludzi. Nie wiem, czy bym zrobiła te studia, gdyby nie postawa mojej mamy, ale jestem jej cholernie wdzięczna, że od dziecka byłam w tym kierunku prowadzona.

Ustatkować się? Tu miałam wolną rękę i do dziś ją mam. Bo to jest prywatny wybór każdego człowieka.

Po nocy nie wracać? U mnie było przeciwnie :) „Nie wracaj za wcześnie. Od tego jest młodość, by poszaleć”.

Wziąć kredyt na dom? Też mnie nikt o to nie męczył. Na szczęście jest to decyzja, którą się podejmuje już będąc dorosłym, więc nie ma tu raczej mowy o zbytnim nacisku w fazie wychowania.

Nie chciałabym być dzieckiem wychowywanym bez żadnego nacisku. Czym innym jest „realizacja marzeń rodzica” a czym innym zdobywanie pewnych podstawowych umiejętności, które potem ułatwiają życie. A nie zawsze się o nich myśli, mając 15 lub 20 lat.