Kim są złodziejki mężów?

Są piękne… a nawet jeśli nie są piękne, to emanują seksapilem, tym prawdziwym lub udawanym, włożonym między dwie rozbujane piersi lub w rowek zbyt małej pupy, tuż pod stringi, fu, kto dziś nosi stringi jeszcze. Są oczywiście zwodnicze i zdradzieckie, bo gdy spotykają żonę, którą zamierzają okraść z męża, to się do niej uśmiechają, udają miłe, są czasem wręcz przyjaciółkami, kuzynkami, siostrami. Ich jedynym celem jest omamić twojego męża, owinąć wokół palca i zabrać tobie. Posługują się wachlarzem perfidnych sztuczek. Są wyrachowane, zdeterminowane i …nie istnieją. Bo nie ma czegoś takiego jak „złodziejka mężów”.

To wymysł tych, którzy boją się o swoje nieszczęśliwe związki albo tych opuszczonych, którzy desperacko próbują zwalić winę za rozpad związku na czynniki zewnętrzne. I tych, którzy boją się spojrzeć prawdzie w oczy i zdać sobie sprawę, że NIE POSIADAMY naszego partnera (ani on nie posiada nas), że mężczyźni mają wolną wolę i mogą decydować nie tylko o tym, co mówią, ale też o tym, co robią. Że partner nie jest na zawsze – a przysięga małżeńska jest bzdurą, bo nie da się przysiąc, że się będzie kogoś zawsze kochać. 

Wbrew obiegowej opinii, mężczyźni też potrafią prowadzić karierę w biznesie, dokonywać odkryć naukowych i tworzyć sztukę.

A skoro potrafią, to dysponują samokontrolą. Samokontrola to taki maleńki (ale potężny) mechanizm, który pozwala oprzeć się instynktom i pokusom. To ona sprawia, że choć kocham grać w gry i jeść lody, nie spędzam na tym całych tygodni, tylko dzielę czas na przyjemności, pracę, obowiązki i opiekę nad dziećmi. Dzięki niej nie rzucamy się w sklepie na pączki, choć nie mamy na nie hajsu. Dzięki samokontroli nie bijemy szefa, który nas wkurzył. Dzięki samokontroli nie gwałcimy też człowieka, na którego mamy ochotę, a który nie ma ochoty na nas. 

Wiele zwierząt tej samokontroli nie ma, albo przynajmniej ma ją bardzo słabą. Można psa nauczyć, żeby wytrzymał kilka sekund w bezruchu z plastrem szynki nałożonym na kufę, ale bardzo trudno będzie go nauczyć, żeby nie próbował podrywać Lusi, jamniczki sąsiadów podczas cieczki. Na szczęście mężczyźni (samce homo sapiens) mają lepszą samokontrolę niż psy (samce canis familiaris) i dlatego nie musimy ich trzymać na smyczach ani w klatkach. Mogą chodzić do szkoły, do pracy, a nawet spożywać alkohol. Są wolnymi ludźmi. Zdolnymi do nie-bicia, nie-gwałcenia i nie-zdradzania. Każdy z tych czynów byłby bowiem decyzją. To nie jest tak, że można ich – wbrew ich woli – uwieść. 

Termin „złodziejka mężów” jest nie tylko kretyńskim terminem, ale przede wszystkim bardzo krzywdzącym dla mężczyzny, bo sugerującym, że on, ten mężczyzna, samiec bezwolny, nie tylko jest własnością swojej kobiety (więc można go „ukraść”), ale też nie ma nic do gadania w kwestii tego, kto jest jego właścicielką (to one się o niego biją i decydują, czyj będzie). 

A tymczasem za każdą zdradę (rozumianą jako nieakceptowany przez partnerkę seks poza związkiem) odpowiedzialny jest wyłącznie zdradzający. Bo tylko on zdradza. Nie jego kochanka, nie siła wyższa, nie magia, nie związek, nie żona. Tylko on, zdradzający. Oczywiście nie robi tego bez powodu – i już te powody są najczęściej zlokalizowane w związku – ale to on, mąż / partner / czyiś facet podjął decyzję, że będzie oszukiwał swoją drugą połówkę i potajemnie prześpi się (lub wręcz wda w dłuższy romans) z kimś innym. Bo uwierzcie mi, mógł tego nie robić. Nikt mu pistoletu przy skroni nie trzymał. Mógł się powstrzymać i np. pochodzić z partnerką na terapię, żeby powalczyć o związek albo po prostu ten związek zakończyć. 

No właśnie. Niestety żyjemy wciąż w kulturze, która uważa rozstania za porażkę, rozwody za zło ostateczne a „idealny związek” za taki, który trwa po grób. Ja mam inaczej. 

Idealny związek może trwać rok. Albo 5 lat. Albo nawet miesiąc. Po jednym idealnym związku można wejść w inny idealny. Generalnie związki mogą się kończyć, ludzkie drogi rozdzielać, to nie jest porażka – to życie. Tak być nie musi, ale czas, żebyśmy uświadomili sobie, że tak być MOŻE. I to nic złego. 

A jeśli twój związek jest nieszczęśliwy, to rozstanie będzie waszym sukcesem. Tak, waszym, zawsze. Bo nawet jeśli jedna strona kocha i desperacko chce zostać z drugą, to wystarczy że druga strona jest nieszczęśliwa w tym związku, żeby to nie miało sensu. I będzie najlepiej dla obu stron (a także dla dzieci, jeśli są), żeby to zakończyć i żeby każde szukało szczęścia z kimś odpowiednim albo nawet w samotności, bo choć wielu trudno w to uwierzyć, niektórzy naprawdę lubią być singlami. 

No, ale wracając do meritum: 

Złodziejki mężów nie istnieją, bo żadna kobieta nie będzie w stanie rozbić szczęśliwego, kochającego się związku.

Tam temu mężowi może się pokazać Klaudia Shiffer nago ze szklaneczką whisky, kontrolerem ps4 w ręku i pierścionkiem zaręczynowym w zębach, a on i tak najwyżej odpali z nią Red Dead Redemption 2, ale nie odejdzie do tej Klaudii Shiffer, jeśli kocha swoją żonę i jest z nią szczęśliwy. Czasem, w chwilowych związkowych kryzysach zdarzają się pojedyncze zdrady lub króciutkie romanse. Ale żeby doszło do „kradzieży” / „odbicia partnera”, to naprawdę związek musiał być już w stanie tak złym, że nie było co zbierać. I to partner sam z siebie postanowił odejść – a nie ktoś go „ukradł”. Ta trzecia była tylko wymówką. Czasem jest wręcz takim kołem ratunkowym tchórza, który bał się, że jeśli odejdzie wcześniej, to nikt go nie zechce, więc wolał poczekać na jakąś kolejną chętną. 

Mojego Sebastiana nie da się „mi odbić”. Mnie nie da się „odbić jemu”. Bo się kochamy i jesteśmy razem szczęśliwi. Nie wiem, czy tak będzie wiecznie – ale teraz mogą go stada „złodziejek” atakować, a ja tylko z popcornem i colą będę na to patrzeć. :)

Bo się kochamy i jesteśmy razem szczęśliwi. Nie wiem, czy tak będzie wiecznie – ale teraz mogą go stada „złodziejek” atakować, a ja tylko z popcornem i colą będę na to patrzeć. :)

Jeśli więc twój mąż odszedł do jakiejś innej kobiety, to nie łudź się, że nie była to jego świadoma decyzja. On nie został uwiedziony i zmanipulowany. Jemu było źle w waszym związku.

To wasz związek mocno kulał, przechodził poważny kryzys lub w ogóle już leżał martwy, a ty tego nie zauważyłaś – i to od dawna. To nie jego wina, że się zakochał w innej kobiecie. To też nie twoja wina. To się stało dlatego, że czegoś mu brakowało i ta druga kobieta mu to dała. Ale skoro ty mu tego nie dawałaś, to najwyraźniej też miałaś jakieś powody. I nie ma złych powodów, żeby się rozstać. Szkoda, że się nie rozstaliście ZANIM on się zakochał, ale cóż, tak bywa w życiu. 

Tylko proszę, pamiętaj, zwalanie winy za WASZE niepowodzenie WASZEGO związku na jakąś inną kobietę, która z tym związkiem nic wspólnego nie miała (bo to był wyłącznie twój i jego związek), to tak słaby ruch i żałosna próba odepchnięcia odpowiedzialności od siebie, że cycki opadają, jak się o tym czyta na forach internetowych lub w Twoich komentarzach pod czyimś zdjęciem. 

Zamiast to robić… spróbuj spojrzeć na to z innej strony: a może to dobrze, że facet, który cię nie kochał i nie był z tobą szczęśliwy odszedł od ciebie? I nie musiałaś sama organizować – jakby nie patrzeć – dość nieprzyjemnego kroku jakim jest rozstanie? Ja moją aktualną, szczęśliwą sytuację życiową zawdzięczam właśnie takiemu scenariuszowi, w którym pojawił się ktoś trzeci, a nieszczęśliwy związek wreszcie się zakończył. To nie jest zasługa tej trzeciej osoby, ale i tak czasem mam ochotę jej kupić wino. Bo dzięki niej było łatwiej szybko związek zakończyć i nie przechodzić tej kłopotliwej fazy wahania „a co jeśli to był zły krok… a może jednak spróbować jeszcze raz…”. 

Złodzieje żon? Złodziejki mężów? Tak, nie przeczę, są kobiety, które zakochują się wyłącznie w zajętych facetach, ale to jest ich problem, wyłącznie ich. Nie twój, nie twojego faceta – o ile wasz związek jest szczęśliwy. To one mają trudno, to im jest ciężko się realizować, to one płaczą po nocach, bo znowu zakochały się w kimś niedostępnym – albo znowu straciły zainteresowanie kimś, kto stał się dostępny. Nie jest łatwo być taką kobietą. Ona nie jest złodziejką mężów, ona po prostu się w nich zakochuj. Samo zakochiwanie się lub próby uwiedzenia mężczyzny to jeszcze nie złodziejstwo. Tak samo jak chłopiec wdzięczący się do jabłek na straganie nie zostanie posądzony o kradzież. :)

I jeszcze jedno: przestańmy już patrzeć na rozstania w kategoriach winy. Zacznijmy używać sformułowania odpowiedzialność. Bo winnym można być tylko czegoś złego – a odpowiedzialność może dotyczyć zarówno porażki jak i sukcesu. 

Za jakość związku zawsze odpowiadają obie jego składowe. Za rozpad tego związku – również. Jednoosobowo niczego nie dokonasz, ani nie poprowadzisz w pojedynkę szczęśliwego związku, ani go w pojedynkę nie rozpieprzysz. Zawsze to kwestia obojga ludzi, pary, ich temperamentów, schematów myślowych, bagażu, momentu w życiu. Jeśli oboje czujecie, że coś między wami przestaje grać i oboje chcecie nad tym pracować – super, pracujcie, może przejdziecie kryzys, naprawicie błędy i dalej będziecie szczęśliwi. Jeśli któreś z was pracować nie chce – też super, że się rozstaniecie. Bo po cholerę pracować nad związkiem, nad którym przynajmniej jedna ze stron pracować nie chce. Lepiej się rozstać i szukać szczęścia z kimś innym, komu będzie zależało na tobie (lub na nim). 

A… i jeszcze jedno. Z lenistwa językowego cały ten tekst opisuje sytuację, w której mąż zdradza żonę z kochanką. Ale dokładnie tak samo wygląda sytuacja, gdy żona zdradza męża z kochankiem. Albo partner zdradza partnera albo partnerkę z kochankiem lub kochanką albo partnerka zdradza partnera albo partnerkę z kochankiem lub kochanką. Widzicie?! Gdybym to tak w każdym zdaniu wyliczała, to by się tekstu czytać nie dało. ;) Ale generalnie cała sytuacja dotyczy dwuosobowych związków – oraz jakiejś osoby z zewnątrz, która jest posądzana o „kradzież” jednego z partnerów. No.