Kłamać czy nie kłamać?

Jako dzieci byliśmy wychowywani w kulcie prawdy. Wpajano nam, że wszelkie zmyślanie jest złe i albo pójdziemy za to do piekła, albo dostaniemy lanie od tatusia. Oczywiście pojawiały się momenty zwątpienia, zwłaszcza gdy okazywało się, że Święty Mikołaj to w istocie kochanek mamy, kochanek to wcale nie inna nazwa wujka a wujek tak naprawdę jest naszym tatusiem. Ale mimo wszystko wierzyliśmy naiwnie, że kłamstwo jest jednym z najgorszych przestępstw, jakich możemy się dopuścić wobec drugiego człowieka. Że to wyraz braku szacunku, braku zaufania, braku klasy.

Na pewno pamiętacie bajkę o dziewczynce, która ciągle kłamała aż pewnego razu wydarzyło się naprawdę coś złego, ale nikt bohaterce nie uwierzył, bo wszyscy myśleli, że to kolejna bujda. To tylko jeden ze sposobów na wpojenie dziecku wstrętu do kłamstwa. I faktycznie – lepiej mieć w domu prawdomówne dziecko niż kozuchę kłamczuchę, której się będzie wydawało, że jeśli nie powie nam, że idzie się spotkać z takim starszym panem, co to rozdaje cukierki pod domem, nic się złego nie stanie. 

Rodzice popełniają jednak często ogromny błąd, starając się nauczyć swoją pociechę szczerości. Karzą ją za tę szczerość. Ile to razy słyszałam od przyjaciółek, że tata je sprał, bo mu powiedziały o opuszczonej lekcji. I jak tu kolejny raz się przyznać? Jak niby ja mam takiemu tacie potem powiedzieć, że nie musi już mi wyjaśniać, o co chodzi w seksie, bo kolega Stefan z 6B zademonstrował mi już, jak przebiega zapłodnienie?

Moja mama kiedyś przyrzekła mi, że jeśli powiem jej prawdę – niezależnie od tego, jaka ta prawda będzie -nie zostanę ukarana. Dotrzymała słowa. I dzięki temu wiedziała o wszystkim, co się dzieje w moim życiu. A to z kolei pozwalało jej na udzielanie mi rad, monitorowanie moich poczynań i ewentualne przewidywanie oraz ubezpieczanie mnie przed wieloma błędami. Oczywiście, aby dać takie słowo i trwać przy nim, trzeba mieć jakieś fundamentalne zaufanie do inteligencji swojego dziecka. A tego zaufania bardzo często brak.

Jeszcze w podstawówce analizowaliśmy na polskim krótkie opowiadanie. Było w popularnym podręczniku, więc może niektórzy z Was również je pamiętają.  Ja pamiętam je do dziś, bo drastycznie zachwiało moje zdanie na temat kłamstwa i jego obciążenia moralnego. Postaram się przytoczyć w skrócie historię, tak jak ją pamiętam:

Zbliżały się urodziny Kasi. Kasia chodziła do 3 klasy i konczyla wlasnie 10 lat, więc postanowiła urządzić wyjatkową zabawę, na którą zaprosiła nie tylko swoich kolegów i koleżanki z klasy, ale też kuzynostwo. Zaprosiła więc wujka, ciocię i ich córeczkę Anię, która dopiero co zaczęła chodzić do pierwszej klasy. Dziewczynki nie znały sie dobrze, ale Ania całymi dniami przed zabawą zastanawiała się, co by sprawiłoby jej kuzynce przyjemność i jaki też wybrać jej prezent urodzinowy. Poszła nawet do mamy i spytała:
– Mamusiu, jak myślisz, co powinnam przynieść Kasi na urodziny? Z czego się ucieszy?
– Aniu, pomyśl, co Tobie by sprawiło radość i taki prezent daj właśnie Kasi.
Ania uśmiechnęła się i wróciła radosna do pokoju. Już wiedziała, co kupi swojej starszej ciotecznej siostrze. Najbardziej na świecie kochała swojego misia. To był już trochę ubrudzony, wieloletni miś, ale dla Ani byl misiem magicznym, bo potrafil odganiać w nocy koszmary i mozna z nim było bawić się w dom. No i miś był mięciutki jak poduszeczka. Ania wzięła od mamy papier do pakowania prezentów i zawinęła w niego swojego ukochanego misia.
– Nie bój się – powiedziała – tam tylko na chwilę będzie tak ciemno. Potem zamieszkasz w pięknym domu z moją siostrą Kasią, która na pewno tak Cię pokocha, jak ja Ciebie kocham.
W końcu nastał wyczekiwany dzień urodzin. Kasia radośnie witała gości i przyjmowała od nich podarunki. Gdy przyszła kolej na prezent od Ani, Kasia z podekscytowaniem rozdarła papier i odkryła, że w środku jest stary, zniszczony miś.
– Wszystkiego najlepszego, Kasiu! – powiedziała mała Ania – Podoba Ci się mój prezent?
Kasia spojrzała krzywo na misia i odrzuciła go w kąt.
– Jest używany. Wolę nowe zabawki. Oddamy go dla biednych dzieci – prychnęła Kasia a Ania poczuła, jak w oczach zbieraja się jej łzy.

Nie pamiętam, do jakich wniosków doszliśmy w dyskusji na lekcji i czy pani odpowiedziała mi na dręczące pytanie, czy w takim razie czasem kłamstwo jest dobre i czy Kasia powinna była skłamać, że miś jej się podoba. Wiem, że wiele lat mi zajęło zrozumienie, że nie po to uczono mnie mówic prawdę jako dziecko, bym potem tej samej prawdy uzywała do krzywdzenia ludzi. 

A nie każdy dorósł do takich wniosków. Bo wygodniej jest żyć w świecie, w którym bliscy służą nam jako spowiednicy. Oczyszczają nam sumienie kosztem własnego cierpienia. I łatwiej jest ufać czyimś słowom, jeśli dajemy sobie moralne prawo do nienawidzenia za kłamstwo. A przecież lubimy ufać. Chcemy ufać. I wydaje nam się, że chcemy prawdy. W rzeczywistości jednak chcielibyśmy kłamstw, o których nigdy się nie dowiemy – tylko nie każdemu łatwo się do tego przyznać. 

Nie twierdzę, że powinno się uczyć dzieci kłamać. One i tak same się tego nauczą. Nauczy ich tego system edukacyjny, koledzy, filmy i zabawy. Po prostu warto takiemu dziecku w pewneym momencie uświadomić, że człowiek jest wazniejszy od prawdy. I że kłamać trzeba umiejętnie, z klasą, do końca. Bo czasem kłamstwo jest jednym z nielicznych przejawów altruizmu, w którego istnienie łatwo zwątpić.