Konkurs z okazji dziesięciolecia bloga <3

[Konkurs jest na końcu. Jeśli nie chce Ci się czytać blogowego pierdololo, po prostu przewiń, aż zobaczysz napis "KONKURS"]

Dziesięć lat temu usiadłam przy moim pierwszym, kobylastym laptopie i założyłam bloga. Namówił mnie do tego Tomek Jason, który chwilę wcześniej założył swojego bloga i twierdził, że to fajne. Oboje jaraliśmy się jak dzieci, gdy pyknęło nam pierwsze 100 unikalnych użytkowników. Do tamtej pory realizowałam swoje ekshibicjonistyczne potrzeby poprzez codziennie zmieniane statusy na GG lub poprzez zapełnianie do granicy maksymalnej liczby znaków swojego profilu na Gronie. Dziś nikt nie używa już ani GG, ani Grona, a to ostatnie od kilku lat nie istnieje (droga gimbazo, był to taki wczesny Fejsbuk. Dobry, bo Polski. Pod kilkoma względami nawet fajniejszy od Fejsa, bo miał fantastycznie wymyślone fora tematyczne).

Przez kilka pierwszych lat nie ujawniałam nigdzie na blogu mojego imienia ani nazwiska. Czytelnicy nie mieli pojęcia, jak wyglądam, a dla mnie był to ogromny komplement, że mimo braku gołych dup na blogu, komuś się chce go odwiedzać. Wtedy najpopularniejszym blogiem był ten o seksie, z dupami właśnie. Słyszało się też o Katarynie i Waldemarze, choć nigdy nie należeli do blogowego mainstreamu. W sumie… wtedy nie było mainstreamu. Wszystkie blogi były niszą.

O tym, że piszę bloga, wiedziała garstka ludzi. Mama była przekonana, że to straszliwa strata czasu. I fajnie, że piszę, ale dlaczego, na Bug, nie mogę pisać do jakiejś gazety? Albo chociaż dla jakiegoś portalu? Tylko ciągle ten komputer i komputer. Tia… To chyba do dziś jej zostało. Znajomi zaś rozumieli moje blogowanie jako pisanie publicznego pamiętniczka w sieci, więc na wszelki wypadek nawet nie wchodzili, żeby przypadkiem nie utaplać się w moich przemyśleniach. Im też to do dziś zostało.

Nawet do głowy mi nie wpadło, że na blogowaniu będę mogła kiedyś zarobić. Robiłam to z potrzeby pisania. Poza tym pracowałam jako operatorka kamery i montażystka, chwytając się każdej pracy i próbując zarobić na życie. Gdy kilka lat później pojawiły się dziwne agencjopodobne narzędzia do reklam na blogach, można było czasem zarobić 10 zł. na jakimś displeyu na stronie, ale o większej kasie można było pomarzyć. W Adtaily albo w Blogvertising, już nie pamiętam, w której z nich, ustawiłam sobie na profilu mojego bloga, że dzień reklamy kosztuje 200 zł. Pracownicy podśmiewali się ze mnie wtedy, że to trochę nierealna kwota. Inni mieli 5, czasem 8.

Drukowałam sobie wizytówki: Matylda Kozakiewicz – produkcja wideo. Inwestowałam w sprzęt. Jeździłam po konferencjach firm farmaceutycznych i cykałam fotki do identyfikatorów dla ich pracowników. A potem, wieczorem, siadałam do komputera i pisałam dla tych moich kilku tysięcy czytelników, którzy nie byli nawet pewni, czy jestem kobietą. Czasem dostawało mi się od hejterów i płakałam. Rzucałam pisanie na kilka tygodni, ale zawsze potem wracałam. I tak, bardzo powoli, ale konsekwentnie, było tych czytelników więcej i więcej. Więcej i więcej hejtu. Więcej i więcej listów z podziękowaniami. Więcej i więcej motywacji do pisania. Więcej i więcej zainteresowania ze strony mediów i reklamodawców.

IMG_6993

A teraz, w roku 2015 mam wizytówki: Matylda Kozakiewicz – blogerka. Koszt jednego tekstu sponsorowanego to 7 tysięcy złotych. Utrzymuję się z pisania, co zawsze było moim marzeniem! Miesięcznie odwiedza mnie 110 000 Unikalnych Użytkowników. W ciągu ostatniego roku mój blog zarejestrował ponad 3 miliony odsłon. W związku z kampaniami reklamowymi na blogu odwiedziłam 9 europejskich krajów. Wielokrotnie zapraszano mnie do telewizji, do radia, na konferencje jako prelegenta, do wywiadów prasowych, a moja twarz uśmiechała się do przechodniów z wielkich billboardów w Warszawie. Tylko na zaczepki na mieście wciąż nie umiem reagować, bo to takie dziwne uczucie, że radosne „czeeeść Segritta!” mówi ci ktoś, kogo nie znasz wcale, a kto wie o tobie dużo, naprawdę dużo.

Przez te 10 lat dzieliłam się z Wami myślami i uczuciami. Towarzyszyliście mi podczas studiów w Paryżu, pracy w Londynie i próby odnalezienia się jednak w ukochanej Warszawie. Czytaliście o moich przyjaciołach i partnerach, pokochaliście moją mamę i gratulowaliście mi ciąży. Znacie moje poglądy polityczne, największe marzenia i lęki. Wielokrotnie ratowaliście moje serce przed dołami i smutkami, pisząc mi wspaniałe maile i zaangażowane w temat komentarze, albo po prostu dając mi zwykłe, ale takie od serca… lajki. ;)

Uwielbiam Was. I, mam nadzieję, do zobaczenia za kolejne 10 lat, gdy wszyscy będziemy wspaniałymi, uśmiechniętymi, seksownymi i – niezmiennie – myślącymi czterdziestolatkami. :D

KONKURS

Tym razem bez sponsora. Tak ode mnie – dla Was, z miłości, trzy superfajne nagrody za bycie czytelnikiem bloga Segritta.pl :)

Zasady

W ciągu najbliższego miesiąca, a konkretnie do ostatniego dnia grudnia 2015 włącznie, na moim prywatnym profilu na Fejsie (klik), na oficjalnym fanpage’u bloga na Fejscie (klik) oraz na moim Instagramie (klik) pojawią się trzy zadania. Po jednym na każdą z powyższych stron. Zadaniami mogą być po prostu pytania z wiedzy o blogu – albo prośba o zrobienie zdjęcia, narysowanie czegoś lub napisanie historyjki. Posty te z łatwością odróżnisz od innych, niekonkursowych publikacji, bo będą zawierały zdjęcie nagrody oraz tag #Segritta10lat. Od momentu publikacji posta aż do końca trwania konkursu możecie nadsyłać swoje odpowiedzi w komentarzach, a ja wyłonię zwycięzców do 7 stycznia. Jedna osoba nie może wygrać więcej niż jednej nagrody a każdy uczestnik musi być pełnoletni i gotowy do odebrania nagrody na terytorium Polski. Wybiorę najlepsze moim zdaniem odpowiedzi lub prace :)

Szczegółowy regulamin znajdziecie tu (klik).

W skrócie: zacznijcie obserwować trzy poniższe strony:
– Profil Matyldy Kozakiewicz na Facebooku.
– Fanpage Segritty na Facebooku.
– Instagram Matyldy Kozakiewicz.

Oraz czekajcie na posty z zadaniami konkursowymi. :)

Nagrody

boom swimmer

1. Bezprzewodowy, wodoodporny, śliczny głośnik Boom Swimmer, którego możecie używać pod prysznicem albo przypiąć go do szlufki i mieć swoją muzykę z telefonu w każdym pokoju, w którym właśnie się znajdujecie. A, i ma całkiem dużą moc dźwięku oraz zaskakująco długo gra na jednym ładowaniu.

fuji instax

2. Aparat fotograficzny Fuji Instax Mini 8, którego pewnie znacie już z bloga Fashionelki, i którego od kilku lat używam do fotografowania wyjątkowych chwil z przyjaciółmi i rodziną. Jest w nim magia, której nie uświadczycie w cyfrowych aparatach. Do aparatu dołączam jedno opakowanie papieru do zdjęć.

tplink

3. Powerbank TP-LINK 10400 mAh. Piękny, mocny powerbank, który wystarczy na 3 – 4 ładowania telefonu, w zależności od marki, jaką macie. Ma wbudowaną latarkę i dwa porty USB pozwalające na jednoczesne ładowanie dwóch urządzeń. Konieczność w podróży, jeśli lubisz pracować lub grać na urządzeniach elektronicznych.

Powodzenia! 

IMG_7151web