Krótka impresja tuż po XVII Konkursie Chopinowskim

Jeśli chcecie wejść w świat bez hejtu, przekleństw i bylejakości; w świat, w którym ludzie mówią spokojnie i wyraźnie, poprawnie konstruując zdania i starając się obiektywnie ocenić zarówno swoich faworytów jak i pozostałych uczestników wyzwania; w świat, w którym jednocześnie nie brakuje emocji, pojawiają się łzy wzruszenia, grymasy niechęci i pełne podniecenia napięcie – to …musicie poczekać jeszcze 5 lat na kolejny Konkurs Chopinowski. To naprawdę jest inny świat. Zwłaszcza dla kogoś, kto siedzi w internecie, na forach Onetu czy Gazety, kto prowadzi bloga, czyta komentarze lub po prostu ogląda zwykłą telewizję. Różnica pomiędzy poziomem reprezentowanym przez przeciętnego internautę – a poziomem przeciętnego obserwatora Konkursu Chopinowskiego jest ogromna.

Jestem muzycznym laikiem, choć znam się na tym lepiej niż większość Polaków. Nie na muzyce ogólnie, bo to ocean wiedzy – ale na tym klasycznym aspekcie muzyki, czyli na wyczuciu rytmu, czytaniu nut, słyszeniu czystości dźwięku itp. Rozpoznaję instrumenty, mam dobrą pamięć do melodii, więc słuchając jednego z klasycznych utworów, śledzę dźwięk po dźwięku, wyłapując różnice w wykonaniach. Zawdzięczam to kilku latom edukacji w szkole muzycznej pierwszego stopnia na skrzypcach oraz temu, że w moim domu mama i dziadek grali na fortepianie, siostra na wiolonczeli, przyjaciółka na skrzypcach i generalnie karmiono mnie muzyką klasyczną od dziecka, przeplatając ją oczywiście Beatlesami lub Pink Floydami. To w jakimś stopniu wyczuliło moje ucho i wyposażyło we wrażliwość, która teraz pozwala naprawdę relaksować się przy muzyce klasycznej. To bardzo fajny skill, bo wielu moich znajomych przy muzyce klasycznej ma wręcz odwrotnie – spina się, nudzi i chce pić wódkę, żeby stłumić ból głowy. ;)

W porównaniu do ekspertów ze studia TVP Kultura, którzy komentowali Konkurs Chopinowski, moja wiedza jest jednak żadna. Jest ona też dużo gorsza od przeciętnego komentatora konkursu. Ale co tam. Nie tylko dla nich komponował Chopin, nie tylko dla nich grają pianiści. Grają też dla mnie, a ja się niezmiennie wzruszam jego muzyką i chciałabym dziś trochę Wam o tym wzruszeniu opowiedzieć, bo właśnie zakończył się siedemnasty Konkurs Chopinowski, a ja już tęsknię i chciałabym, żeby tak było co rok, a nie co pięć lat. Co to w ogóle ma znaczyć, że co 5 lat?!

Ten konkurs jest magiczny.

Nie tylko dlatego, że ludzie wokół niego są kulturalni i pozytywni. Też dlatego, że odbywa się tak rzadko. Jest to jeden z najbardziej prestiżowych konkursów pianistycznych na świecie i wielu muzyków marzy o wzięciu w nim udziału. W ostatnim etapie konkursu finaliści grają jeden z dwóch koncertów Chopina, bo napisał tylko dwa. Oba w Polsce, oba przed ukończeniem 20 roku życia, oba w stanie głębokiego zakochania w Konstancji Gładkowskiej, oba tak bardzo nawiązujące do Polskiej kultury, że dalej się już w nią wejść nie da. Są tam mazurki, oberki, krakowiaki, typowe dla Chopina tryle, perliste pasaże, bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała… a to wszystko przepasane jakby wstęgą, miedzą zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą. Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać. Gdy słyszę Chopina, to widzę nocną burzę, widzę pola obsiane zbożem, kręte polne drogi, wierzby rosochate, polowania, wiejskie potańcówki, deszcz stukający o dach, wartkie górskie strumienie i wszystkie te obrazy, które słowem malował Mickiewicz w Panu Tadeuszu, a które ja ostatnio widziałam w Wiedźminie 3, bo na żywo coraz o nie trudniej, bez billboardów, domków z kartongipsu i baru z automatami 24/7.

Wracając do samego konkursu, w pierwszym etapie zauroczyła mnie Rikono Takeda, japońska pianistka, która grała pięknie, perliście, czyli tak, jak lubię. Niestety jury nie przepuściło jej do kolejnego etapu. W finale zaś obie z mamą kibicowałyśmy Kate Liu, której wykonanie było nie tylko perfekcyjne technicznie, ale też miało tę duszę, która sprawia, że płaczę. Do późna czekałyśmy na wyniki konkursu, które nas niestety rozczarowały, bo Liu zajęła dopiero trzecie miejsce, pierwsze zaś zdobył Seong-Jin Cho. Nie żeby był zły, o nie. Był świetny. Ale po prostu kibicowałam Liu, a po tym, jak usłyszałam, że Liu na trzecim miejscu i Hamelina na drugim, to na pierwszym spodziewałam się wychwalanego wcześniej Nehringa (jedynego Polaka w finale)… Jestem niezmiernie ciekawa, jak rozkładały się głosy jury.

Konkurs kontra Debata

W trakcie trwania Konkursu pod hasztagami #chopin17 i #chopin2015 toczyła się dyskusja na Twitterze i Fejsie, w studiu telewizyjnym występy komentowali specjaliści, czynni muzycy i profesorowie. Na ekranie pojawiały się wybrane komentarze internautów. W tym samym czasie na innym kanale telewizyjnym trwała debata polityczna związana ze zbliżającymi się wyborami do parlamentu. W pewnym momencie do studia zadzwoniła słuchaczka i podziękowała „za piękną lekcję muzyki i lekcję savoir-vivru”, bo, jak zauważyła, od komentatorów konkursu polscy politycy powinni uczyć się kultury dyskusji. I miała rację. Wolałabym mieć w Kraju polityków tak kulturalnych, profesjonalnych i wykształconych jak maestro Jacek Kaspszyk i jego fantastyczna orkiestra.

Na koniec posłuchajcie sobie trzech utworów z Konkursu. Pierwszy w wykonaniu zwycięzcy XVII Konkursu Fortepianowego im. Fryderyka Chopina, Seong-Jina Cho. Drugie w wykonaniu mojej ulubienicy, Kate Liu (trzecie miejsce). Trzecie w wykonaniu 16-letniego Kanadyjczyka, Tonego Yanga (zdobywcy piątego miejsca). Oglądając koncerty, zwróćcie uwagę na orkiestrę i dyrygenta. I na to, jak różnie pianiści przeżywają swój występ. Ale przede wszystkim, wczujcie się w muzykę. Jest obłędna.

A tu, dla porównania, ten sam Polonez w wykonaniu zdobywcy I miejsca. No dobra. Zasłużył. Jest doskonały. WOW :)

PS. Wpis ten piszę o 1 w nocy, a jutro, a właściwie dziś, czyli w środę 21 października 2015, będziemy mogli posłuchać koncertu w wykonaniu Cho. Tak na zamknięcie tego Święta Muzyki. Zachęcam do wspólnego oglądania :)