Lans na „nie znam go”

Jeden z czytelników skomentował mój wpis o nowym klipie Masłowskiej w sposób dobrze znany popularnym blogerom. Otóż oznajmił on, że nie zna Masłowskiej, w ogóle o niej nie słyszał i nie zamierza jej poznawać. Dołączył tym samym do grona największych hejterów Masłowskiej, bo w oczach przeciętnego polskiego internauty nie znać kogoś jest dużo bardziej obraźliwe niż kogoś nie lubić. Jest takim ekwiwalentem kaczyńskiego nie podania ręki Palikotowi (a mógł uderzyć) albo ignorowania płaczącego, histeryzującego dziecka, które w takiej sytuacji wolałoby nawet być ofukanym przez rodzica, bo byłoby to już jakieś zwrócenie na siebie uwagi. Ale nie. Ignorowanie czyjegoś istnienia jest zniewagą największą.

Zdarzyło się Wam kiedyś rozmawiać z kimś, komu chcieliście zaimponować? Rozmawiacie o, załóżmy, literaturze. Ty lubisz Kossakowską, Twój oponent za nią nie przepada, no i w pewnym momencie mówi: To już Falkowski lepiej świat buduje, nie uważasz? Czytałeś Falkowskiego? 
Oczywiście, że czytałeś. Niewiele. Nie znasz jego wszystkich dzieł. Ale wcale nie uważasz, że pisze lepiej niż Kossakowska i lepiej buduje świat, choć na pewno znajdą się tacy, którzy uważają inaczej…
To nic, że słyszysz to nazwisko po raz pierwszy. Nie przyznasz się przecież, że nie znasz, bo wyjdziesz na głupka. Falkowskiego znać się powinno, skoro tak naturalnie przyszedł na myśl Twojemu rozmówcy.

Ten sam mechanizm działał płynnie na wszystkich odpytywaniach w liceum. Na wielu egzaminach ustnych na studiach. Podczas takiego przesłuchania nie przyznamy się, że nie znamy jakiegoś nazwiska, tytułu, daty, bo po tonie egzaminatora wnosimy, że znajomość ta jest zupełnie podstawowa. Przecież nie chcemy oblać lub zbłaźnić się. A więc kiwamy głowami, tłumaczymy się stresem, odpowiadamy, że znamy, ale pobieżnie.

Tia. Pobieżnie my ass.

Tak często w życiu przyznawaliśmy się do znajomości rzeczy, których nie znamy, tak gruntownie się tego nauczyliśmy, że bezczelne, pewne siebie przyznanie się do czegoś odwrotnego – Masłowska? A kto to? Nie znam. – jest bardzo wyraźnym hejtem. To takie nie znam jej, ale nawet nie będę udawać, że kojarzę, bo wiem, że znać się jej nie powinno.

I ja tego nie kupuję. Naprawdę nie kupuję, że publiczne przyznawanie się do jakiejś niewiedzy jest faktycznie manifestacją tej niewiedzy. No nie wierzę. Człowiek wstydzi się niewiedzy. Tak zostaliśmy wychowani przez nasz wspaniały system edukacji. Tak nam podpowiada instynkt. Wiedza jest czymś dobrym – niewiedza jest czymś wstydliwym. Jeśli nie znam jakiegoś nazwiska, to je poznaję, guglam, sprawdzam. I wtedy już znam. Nie jest moim pierwszym odruchem pisanie gdzieś publicznie „nie znam tego pana”. Mogę go faktycznie nie znać i nie chcieć go poznawać, ale wtedy po co miałabym tracić czas na pisanie o tym?

Nie jest moim celem obrażenie osób, które nie znają Doroty Masłowskiej. Naprawdę można jej nie znać. Ja ją znam, bo studiowałam filologię polską, ona w podobnym czasie zrobiła głośny debiut Wojną polsko – ruską, a potem poszła po sąsiedzku na kulturoznawstwo. Nasłuchałam się o niej, próbowałam czytać jej książki, miałam w ręku kilka jej (fajnych) felietonów. Nie przepadam za jej pisaniem, ale szanuję ją za naprawdę spore osiągnięcia w tak młodym wieku i uważam ją za myślącą, mądrą babkę.

Ale można o Masłowskiej nie słyszeć. Nie jest to żaden grzech, nawet literacki. Po prostu lansowanie się na jej nieznajomość jest dla mnie wyrazem nienawiści, pogardy, chęci obrażenia kogoś. To jakiś brak klasy. Tak samo jak pisanie pod wywiadami z Kominkiem „a kim jest ten piecyk wogle nie slyszalem o nim”. Gdy czytam takie komentarze, to oczami wyobraźni widzę po drugiej stronie autora: zawistnego, zazdrosnego, pełnego jakiejś negatywnej energii człowieka, który Masłowską lub Kominka zna, ale …nie lubi. Tylko dlaczego nie nazwać tego po imieniu?

PS. Tekst napisałam tuż po artykule o Masłowskiej, zapisałam w szkicach i miałam opublikować następnego dnia, gdy wtem…. Opydo napisał praktycznie o tym samym. No ale nie wyrzucę przecież gotowego tekstu. Great minds think alike :)