Muza mnie zdradza

Here na kacu

Jeśli miałabym wymienić jedną rzecz, której się o sobie nauczyłam podczas blogowania, byłoby to: zawsze wykorzystuj muzę, gdy przychodzi.

Zawsze. To znaczy, że jeśli tuż przed zaśnięciem, gdy już leżysz w łóżku i odpływasz w sen, nagle wpadasz na pomysł nowego tekstu – siadaj do komputera i pisz. Nieważne, że rano musisz wcześnie wstać. Nieważne, że zapamiętasz sam pomysł (nie zapamiętasz). Przyszła muza, a ona przychodzi zawsze sama i nie da się jej zamówić, więc siadaj i pisz.

W notatniku, na białej tablicy i w szkicach na wordpressie mam zapisanych kilkadziesiąt pomysłów na notki, ale wielu z nich pewnie nigdy nie zrealizuję, bo już nie potrafiłabym tych tematów opisać z pasją, która mi towarzyszyła, gdy je wymyślałam. A pasja musi być. Na szczęście studia mnie nauczyły, że skoro nawet na temat Pozytywizmu można się napalić (na potrzebę zdania egzaminu z PMP), to można się napalić na wszystko, więc prędzej czy później większość z tych pomysłów na notki doczeka się publikacji. ;)

Czasem mam natchnieniowe ciągi, kiedy piszę ciurkiem kilka notek na bloga. Czasem muza przychodzi codziennie i nie muszę wykorzystywać wcześniej napisanych tekstów. A czasem jest tak jak teraz – i od tygodnia nie czuję natchnienia. Jest ku temu kilka powodów. Muza mogła się obrazić, gdy ją spławiłam, romansując z kacem w okolicy Nowego Roku. Wczoraj zaś nabawiłam się kontuzji karku (drogie dzieci, nie eksperymentujcie z głębokim gardłem bez rozgrzewki!*), więc spędziłam cały wieczór na graniu w Carcassonne na telefonie w pozycji leżącej. Ktoś dzwonił, może i Muza, ale nie chciało mi się wstawać i sprawdzać. No i nie palę, a wcześniej pisałam teksty z obowiązkowym papierosem w ustach, więc może i się okaże, że moja muza jest uzależniona od nikotyny i od teraz przestanie mnie odwiedzać. Nie wiem.

Wiem tylko, że postanowiłam niczego nie pospieszać, nie poganiać i kolejny tekst opublikować dopiero w niedzielę. Będzie to oczywiście Segsowna Niedziela. I będzie o udawaniu orgazmów. Notka jest już gotowa i sobie spokojnie czeka.

Przy okazji zapowiadam oficjalnie, że jeszcze w styczniu zmieniam szablon bloga. Pojawią się nowe działy na stronie głównej, m.in. takie z krótkimi notkami („szorty”) i ze zdjęciami z instagrama, na którym publikuję częściej niż na blogu i który sprawia mi coraz więcej radości od kiedy można na nim nagrywać filmiki. W związku z tym, że Fejsbuk jakoś strasznie przesiewa widoczność postów ostatnio, zastanawiam się też nad wprowadzeniem newslettera lub aplikacji mobilnej, która będzie powiadamiała zainteresowanych o nowych postach. Ale to takie luźne pomysły dopiero. Dajcie znać, co o tym myślicie. Wszelkie sugestie, uwagi, propozycje zmian baaardzo mile widziane, bo ja przecież jestem jak dziecko we mgle w tych sprawach.

Najwięcej publikuję oczywiście na prywatnym profilu fejsbukowym i staram się nie przynudzać, więc jeśli czasem za mną tęsknicie, możecie tam mnie followować i odwiedzać. Nawet ostatnio powstrzymałam się od wstawienia jakiegoś głupiego zajebistego linka ze śpiącymi kotami, bo uznałam, że to zbyt pospolity kontent na mój profil. Teraz oczywiście żałuję. To był doskonały kontent. ;)

Pozdrawiamy – ja i mój obolały, sztywny kark oklejony niebieską taśmą jakiegoś genialnego japońskiego doktora. A taśmę naklejał najseksowniejszy fizjoterapeuta ever. :>

*Tak naprawdę powód był prozaiczny i tak głupi, że wstyd się przyznać, więc opowiadam historię z lodem.