Nie realizuj marzeń twojego dziecka

To jest bzdura, że głównym obowiązkiem rodzica jest kochać dziecko. Miłość albo jest, albo jej nie ma. Nie może być niczyim obowiązkiem, bo nie mamy na nią żadnego wpływu. Większość rodziców kocha swoje dzieci i nieba by im przychyliło, gdyby tylko mogli. I czasem w tym dążeniu do uszczęśliwienia dziecka zapomina się tylko o tym prawdziwym, najważniejszym obowiązku rodzica: o przygotowaniu dziecka do dorosłego życia. Bo tu nie chodzi o to, żeby uszczęśliwić swoje dziecko, tylko o to, żeby ono nauczyło się samemu w przyszłości się uszczęśliwić.

Jesteśmy już mądrzy i – dzięki programom o małych miss i różnych mrożących rodzicielską krew w żyłach historiach o dzieciach zmuszanych do studiowania prawa, bo tak to sobie wymarzyła mamusia lub tatuś – wiemy, że dziecko nie jest po to, żeby realizować marzenia rodziców. To już jest oczywiste. Niestety wielu z nas nie rozumie jeszcze, że rodzice też nie są po to, by realizować marzenia dziecka. Dlatego państwo Kowalscy już nie zapisują swojej córeczki na wymarzone dla niej przez nich lekcje skrzypiec, ale za to błyskawicznie posyłają ją na lekcje jazdy konnej, gdy tylko raz wyrwie jej się, że podobają jej się kucyki. Co bogatsi kupują jej od razu na pierwszą lekcję cały osprzęt albo nawet i konia. Jakaś wyjątkowa dziewczynka może i to doceni i zaangażuje się w nową pasję na lata, dzielnie opiekując się koniem lub zużywając kolejną parę sztylp, ale zdecydowana większość rzuci hobby po kilku lekcjach, a za miesiąc poinformuje rodziców, że jednak chce mieć pieska. Dwa razy użyte sztylpy będą się kurzyć w szafie, tuż obok nowej rakiety tenisowej i prawie nieużywanych zabawek.

Twoja córka wymyśliła sobie, że chce się nauczyć jeździć konno? Super! Nie zapisuj jej od razu na zajęcia, tylko pozwól jej trochę o tych koniach pomarzyć, daj się przekonać, że warto ją zawieźć do jakiejś stajni. Jeśli jest jeszcze mała, niech przez parę miesięcy lub rok po prostu czyta o koniach i dowiaduje się o nich jak najwięcej. Jeśli starsza, niech sama znajdzie adres i pogada z trenerem. Wstydzi się i woli, żebyś to ty pogadał? Najwyraźniej nie pragnie tego aż tak bardzo. Daj jej czas. W końcu zbierze się na odwagę. Pozwól jej zapracować na swoje marzenie. Może w stajni potrzebują pomocy i w zamian za pracę przy koniach będą udzielać jej lekcji? Niech Twoje zapisanie jej na kurs będzie ostatnim krokiem, jaki wykonasz w stronę realizacji jej marzenia (no dobra, oboje wiemy, że w końcu kupisz jej konia… ;)). Bo to jest jej marzenie i to ona powinna je realizować, pokonując wszystkie przeszkody samodzielnie.

Konie są tylko przykładem, bo dziecięcych marzeń – tych dużych i małych – jest bardzo wiele i pojawiają się już od najmłodszych lat. Większość z nich to taki słomiany ogień, który wygaśnie, jeśli tylko chwilę poczekamy. O prawdziwe marzenie dziecko będzie walczyć – i dzięki temu nauczy się walczyć. Jeśli będziemy za dziecko realizować jego marzenia, to nauczymy go tylko, że zawsze dostaje to, czego chce. To niesłychanie egoistyczne podejście do rodzicielstwa, bo co prawda daje nam poczucie satysfakcji ze szczęśliwego, zadowolonego dziecka, ale to samo dziecko za kilka lat dostanie od życia kopa w środek twarzy, gdy spostrzeże, że kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat wcale nie sprzyja potajemnie twojemu pragnieniu. Tak. Coelho kłamał.  

Nie dostaniesz wymarzonego domu, tylko dlatego, że o niego poprosisz. Nie zdobędziesz świetnej pracy tylko dlatego, że o niej marzysz. Nie uwiedziesz cudownej dziewczyny tupiąc nóżką i jęcząc „prooooooooooszę!”. Żeby zdać sobie z tego sprawę, warto uczyć się od dzieciństwa, jak walczyć o swoje – i, tu ciekawostka, bardzo pomocni okazują się w tym leniwi lub niezamożni rodzice. Leniwemu rodzicowi nie chce się wozić dziecka na te wszystkie atrakcje i zajęcia, więc dziecko znajduje sposób, jak samemu sobie załatwić w nich udział. Biedni rodzice nie kupują dziecku nowej zabawki co tydzień, więc te wyjątkowe prezenty, otrzymane na urodziny lub Gwiazdkę, są przez dziecko naprawdę doceniane i wykorzystywane w pełni. A na nowe, wymarzone zabawki dziecko w końcu uczy się samo zapracować.

Oczywiście nie sugeruję, żebyśmy stali się dla naszych dzieci chytrymi rodzicami, ale bardzo gorąco Was zachęcam, żebyście pozwolili sobie na lenistwo w kwestii dziecięcych marzeń. I to już od samego początku. Nie spieszcie się z kupieniem wymarzonej zabawki, nie podsadzajcie dziecka do każdej gałęzi, nie zapisujcie na te cholerne konie po pierwszym zająknięciu się o miłości do hippiki i nie róbcie za dziecka wszystkich formalności, gdy chce pojechać na wakacje jako au-pair do Francji.

Coś wymarzonego i zdobytego samodzielnie, nierzadko w trudzie i po długim czasie, smakuje o wieeeele lepiej niż to, co dostaliśmy za darmo. Taką zdobycz bardziej się ceni. Oraz uczy ona bardzo fajnej zależności, bo w naszych głowach, w podświadomości, łączy wysiłek z poczuciem przyjemności, jakie daje nam nagroda za starania. Dziecko nienauczone tego będzie bardzo niechętnie podejmowało się zadań wymagających wysiłku, bo po prostu nie będzie kojarzyło go z poczuciem satysfakcji, jaka przychodzi później.

Tak więc nie taka Zła Matka, która nie kupuje dziecku zabawek. :)