Nie znasz mnie.

Podajesz mi rękę i mówisz "cześć" a mi trudno jest odpowiedzieć, bo serce mi wali jak szalone. I każdy to widzi, ale Ty, choć wydaje Ci się, że mnie dobrze znasz – nie masz pojęcia, co czuję. Nie wiesz, że o Tobie śnię. Że pragnę Cię objąć i pocałować. Dla Ciebie jestem po prostu znajomą. I zawsze byłam tylko znajomą. Nie. Nie znasz mnie.

Nie umiem odnaleźć w sobie odwagi. Boję się. I dlatego przepuszczam swoją szansę. Szansę na to, że też możesz mnie kochać.

Podajesz mi rękę i mówisz "na razie". A ja po prostu patrzę jak odchodzisz …z jakąś szczęściarą u boku. I nigdy się nie dowiesz, kim jest ta, która tak za Tobą szaleje.

To wolny przekład piosenki "You don’t know me"

 

 

Straszna to głupota, tak kochać się w kimś i nie mieć odwagi skonfrontować swoich nadziei z rzeczywistością. No bo co się może stać? Może się okazać, że wybranek nie odwzajemnia naszych uczuć. Czy to będzie gorsze od trwania w nieświadomości? Otóż tak. I sama tego wielokrotnie doświadczyłam. Czasem cholernie fajnie jest robić z siebie męczennicę. Taka masochistyczna rozkosz płynąca z ukrywania swoich uczuć, pławienia się w swoich romantycznych złudzeniach. No człowiek czuje się prawie jak Werter. Młody. Szczeniak wręcz.

I nie mówcie, że Wam to się nie trafiło, bo nie uwierzę. :) Nie mówię tu o zwykłej niesmiałości. Mówię o zupełnie świadomym traktowaniu obiektu wetchnień w jak najbardziej obojetny sposób, czasem prowokowaniu go – a potem wyobrażaniu sobie setek scen, w których ON mówi "Wiem, że mnie pragniesz" i sam przełamuje Twoją pozorną chęć pozostania w ukryciu. Eh… Bardzo często łapię się na tęsknocie za takimi uczuciami. Za tą niepewnością. Za tym oczekiwaniem. Bo chyba żadna ze spelnionych miłości nie ma w sobie tyle pasji, co miłość ukryta. Żadna nie dostarcza tak silnych emocji.

Problem pojawia się wtedy, kiedy zaczynamy krzywdzić ludzi. Chociażby poprzez mechanizm przeniesienia (nie jestem psychologiem – strzelam w nomenklaturze :)). Podoba mi się pan X. Pan X ma kumpla – pana Y, który już mi się nie podoba. Ale w obecności pana X czuję taki przypływ energii, że wyładowuję ja na panu Y. Nie mam przy tym żadnych oporów, bo przeciez Y jest dla mnie nieatrakcyjny seksualnie, więc czuję się zupelnie swobodnie w jego towarzystwie. Może pan X zrobi się zazdrosny? Może podejdzie do tego ambicjonalnie?

Niestety doświadczenie uczy, że taki pan Y łatwo się zakochuje w dziewczynie, która jest przy nim swobodna, uwodzicielska i bez przerwy go podrywa. I teraz – jak pozbyc się pana Y, nie raniąc jego uczuć? Trzeba prędzej czy później zagrać w otwarte karty. Miałam kiedyś taką sytuację. Na szczęście pan X okazał się nie tak wartościowy, jak początkowo myślałam. Gdy na wspólne spotkanie przyprowadził kolejną plastikową lalkę, uznalam, że hańbą byłoby znaleźć sie w takim towarzystwie. ;) I doszłam do wniosku, że Y jest dużo fajniejszy :)

A jak to wygląda ze strony takiego X-a? Czy widzi, że jestem w nim zakochana (to słowo to lekkie nadużycie, przeważnie chodzi o fascynację)? Na pewno. Ja zawsze rozpoznaję zakochanych we mnie facetów. A może nie..? Może wcale ich nie znam…?

Wiele lat temu spodobalam się takiemu jednemu chłopakowi. On był dla mnie całkiem aseksualny. Widywaliśmy się na wspólnych imprezach, ale wciąż mnie unikał. Aż pewnego razu powiedział, że nie potrafi być moim przyjacielem, bo prawda jest taka, że mnie pragnie. Powiedział to tak po prostu. Z uśmiechem. Spokojnie. Do dziś mam do niego ogromny sentyment, zabarwiony nutką pożądania. I podziwiam go, bo sama nigdy nie miałam odwagi powiedzieć czegoś takiego facetowi, którego uczuć nie byłabym pewna. Może czas to zmienić? :)

Dziś jakoś tak romantycznie u mnie. Myślę, że komentarz Wroblitza przyjemnie rozładowałby atmosferę rurzowości. :)