Pies z Palermo

Idę ulicą wzdłuż portu w Palermo. Jest brzydka, pusta, rozgrzana upałem, choć słońce chyli się już ku zachodowi. Jest jedną z tych ulic, którą nie chodzi nikt prócz lokalnych mieszkańców, którym nie opłaca się używać komunikacji miejskiej, a mają tędy najkrócej do domu.

Na chodniku, przywiązany do słupka stoi pies. Zwykły, płowy kundel, który monotonnie szczeka głosem bez głosu, jakby był już szczekał kilka godzin i po prostu nie działały mu struny głosowe. A jednak szczeka. Patrzy gdzieś przed siebie i regularnie, co sekundę, wydaje z siebie piskliwe „heh”, „heh”, „heh”. Nie jest chudy, nie jest łysy, oczy ma zdrowe ,a choć linka, którą jest uwiązany, przypomina jakiś stary sznur do prania, pies wygląda dość zdrowo i dobrze. Ale szczeka tu sam, w upale, z jakąś taką beznadzieją w oczach i w tym szczeku.

Gdy go mijam, spiesząc się przed siebie, widzę, że obok kundla stoi pusty garnek. Prawdopodobnie na wodę. Przy ścianie budynku zaś leży materac usłany materiałami i tobołkami. Wszystko składa się na logiczną całość: to pies jakiegoś bezdomnego, który tu nocuje. Bezdomny poszedł po coś, zostawiwszy tu swojego psa. W cieniu, z garnkiem wody, tak po ludzku. A jednak gdy mijałam zwierzę, ono i na mnie szczekać zaczęło. A właściwie do mnie. „Heh”, „heh”, „heh”. Spojrzałam w garnek, był pusty. Ja miałam w torebce małą butelkę wody, a właściwie jej resztkę, bo większość wypiłam już podczas długiego spaceru po Palermo. Przez myśl przemknęło mi – a może dać psu tę resztkę wody? Przecież ja sobie mogę w dowolnej chwili kupić kolejną butelkę. Pies nie szczekał o wodę. Szczekał o swojego pana. O człowieka. Ale ja wiem, że potrzebował wody i że głuchy szczek, który z z siebie wydawał, nie brzmiał zdrowo.

Nie dałam.

Poszłam dalej.

Zwolniłam trochę kroku, parę razy obejrzałam się za siebie, ale nie zatrzymałam się.

Przede mną jeszcze parę godzin chodzenia, woda się przyda, bezdomny na pewno zaraz wróci, pies wyglądał dobrze, bla bla bla bla. Milion wymówek i racjonalizacji sprawiło, że z łatwością pokonałam kolejne kilkadziesiąt metrów, przechodniów, warsztatów i bram. Myślałam o tym, czy kręcący się nieopodal chłopak nie planuje okraść pary siedzącej na ławce. O tym, gdzie pojedziemy jutro. O tym, że jestem głodna. O tym, że trzeba będzie zarezerwować hotel w Cefalu. Że mała knajpka przy brzegu wygląda hipstersko. Że buty obcierają ukąszoną stopę. Że woda fajnie komponuje się z niebem i dobrze to będzie wyglądało na filmie. I że jutro wstajemy rano i żeby nastawić budzik.

Od tego zdarzenia minęło już 8 godzin a ja wciąż nie mogę sobie darować, że nie wlałam psu w miskę tej resztki wody. Nie wiem, czemu tego nie zrobiłam, ale wiem, że powinnam była to zrobić. Wyrzucam to sobie natrętnie, tchórzliwie, bezcelowo.