Pointe des chateaux czyli dramatycznie piękna plaża na Gwadelupie

Być może zabrzmi to okrutnie wobec Was, doświadczających właśnie polskiego przedwiośnia, czyli pory, gdy spod śniegu wychodzą psie przebiśniegi a temperatura 15’C to już prawdziwy upał, ale… pięknymi, tropikalnymi plażami karaibskimi można się przejeść. Naprawdę. Wciąż zachwycają, wciąż są pocztówkogenne, wciąż generują mnóstwo lajków na instagramie, ale ileż można zachwycać się pochylonymi nad brzegiem morza palmami, białym piaskiem i kryształowej wodzie.

Owiedziliśmy na Gwadelupie mnóstwo takich przepięknych plaż, ale tylko na jedną celowo pojechaliśmy dwa razy. Tylko jednej nie mieliśmy dość. Mowa o tej najbardziej wysuniętej na wschód, targanej porywistym wiatrem i bezwstydnie rozebranej z drzew plaży na Pointe des Chateaux, na której nikt się właściwie nie opala i nikt nie wchodzi do wody, bo wysokie fale rozbijające się o skały potrafią z zaskakującą siłą wciągnąć Cię w głębię oceanu.

Jest w niej coś, no właśnie, dramatycznego. Taka plaża, na której może pęknąć serce, na której można się zakochać i rozstać, na której można podjąć każdą decyzję i zrozumieć wszystko, co do tej pory wydawało się zbyt odległe naszemu pojmowaniu. To taki gwadelupiański odpowiednik wrzosowisk, na których słychać wołanie „Heatcliff” albo burzy, w której dokonuje się przemiana bohatera. To ten niezbędny dramatyzmowi element naturalnego kontekstu, bez którego nie można z odpowiednim patosem krzyknąć „ach”, bo brzmiałoby to po prostu kiczowato. Tu nie brzmi kiczowato. Tu pasuje.

I – tak, odważyłam się wejść do morza i pływać w tych złowróżbnych falach, choć czasem czułam, że wciągają mnie zbyt mocno i niewiele dzieli mnie od ostrych, surowych skał po obu stronach zatoczki. Taka głupota chwili, właściwa miejscom dramatycznym. Żyję. :)

2014-03-17 17.17.12-1

2014-03-17 17.23.13-1

2014-03-17 17.37.20

2014-03-19 16.43.54

2014-03-19 16.57.38-2

2014-03-19 17.32.04-1

2014-03-19 17.32.35-1

2014-03-19 17.40.28-1

2014-03-19 17.42.51

2014-03-20 20.08.31-2