Rozstania wcale nie są złe!

Jeśli buszujecie czasem po Facebooku, na pewno natknęliście się na taki mem: zdjęcie pary staruszków czule trzymających się za ręce w jakimś uroczym brytyjskim parku. Krąży po sieci od dawna i od dawna wzbudza gorliwy zachwyt.

para

Tysiące lajków i udostępnień, komentarze pełne pochwały dla tego podejścia. Ludzie rozgoryczeni rozstaniami i rozwodami, których dziś jest naprawdę sporo. Skrzywdzeni zdradami i sfrustrowani lekkim podejściem do przysięgi małżeńskiej. Albo nawet tacy bez przejść, młodzi, ale pełni ideałów o wiecznej miłości. Tacy jesteśmy, my, pokolenie uwielbiające ten demotywator – stęsknieni za starymi czasami, gdy pary wytrzymywały ze sobą 50 lat. No to ja bym chciała Wam opowiedzieć o tych wspaniałych czasach.

To były czasy, w których ze względu na konwenanse i wiarę, rzadziej dochodziło do rozstań i rozwodów. Fakt. Małżeństwa tkwiły ze sobą w toksycznych relacjach, w których dominowała przemoc lub zobojętnienie. Żona nie odchodziła od męża, który ją bił, nie tylko dlatego, że nie umiałaby sama się utrzymać i wychować dzieci, ale też dlatego, że „co ludzie powiedzą”. Zdrady były na porządku dziennym. Jak zawsze. Zamiatane pod dywan lub uznawane za naturalne, „bo tacy są mężczyźni”. Panny łapały kawalerów i tylko marzyły o ślubie, bo to jedyna słuszna droga dla kobiety – szybko złapać męża i płodzić dzieci, które ją będą zawsze kochać i zawsze pozwolą kochać siebie. To były takie czasy. Tam się niczego nie naprawiało. Tam się zamykało oczy na kryzysy. Tam się trwało w nieszczęściu w lęku przed ostracyzmem społecznym lub przed jeszcze większym nieszczęściem samotności. A dla mnie człowiek powinien być szczęśliwy i szukać tego szczęścia nawet wtedy, gdy wymaga ono ryzyka. A przynajmniej powinien mieć do tego prawo.

Dobrze, że żyjemy w innych czasach. Dobrze, że się rozstajemy. Dobrze, że mamy odwagę poszukiwać i dojrzewać do innych relacji, nowych związków, zaczynania życia na nowo. Bo dobry związek to nie jest ten, który trwa 50 lat, tylko ten, w którym człowiek jest szczęśliwy, może być sobą, rozwijać się i realizować. Czasem ten rozwój i realizacja sprawiają, że odchodzimy od siebie, bo nagle nie mamy już 20 lat i każde z nas czegoś innego szuka w życiu. Czy rozstanie sprawia, że to był zły związek? Ależ skąd! On był dobry, jeśli podczas jego trwania byliśmy szczęśliwi.

Mam za sobą trzy wspaniałe, szczęśliwe związki. Każdy z nich dał mi coś innego, każdy mnie czegoś nauczył. Z każdym z partnerów mam dobre wspomnienia i mnóstwo pozytywnych uczuć do siebie, nawet teraz, po rozstaniu. Z dwoma jestem w stałym kontakcie i, co więcej, lubię się z ich obecnymi partnerkami, bo kto, kurna, powiedział, że trzeba nienawidzić swoich byłych i ich obecnych partnerów? To jest właśnie to myślenie ze starych czasów: pielęgnować w sobie zazdrość i zawiść. Trzymać się starych uczuć, planów i oczekiwań. A przecież ludzie się zmieniają i naprawdę nigdzie nie mamy w naszym wachlarzu typowych dla gatunku zachowań monogamii aż po grób. Zwłaszcza, że żyjemy teraz dużo dłużej niż kiedyś, gdy człowiek trzydziestoletni to mógł już sobie grób kopać.

Dziś możemy w ciągu jednego życia zmieniać się tak dynamicznie, że gdybyśmy poczytali nasze pamiętniki z okresów dzielonych na dekady, zauważylibyśmy, że nasze marzenia i to, co nam sprawia przyjemność, zmieniało się w przepływie tych wszystkich lat. Gdy miałam dwadzieścia pięć lat, nie chciałam jeszcze mieć dzieci, wychodzić za mąż i mieszkać na zadupiu. Chciałam zdobywać świat, uczyć się i poznawać różne kultury. Chciałam szaleć i bawić się, nocować gdziebądź w Paryżu i całować się z przystojnymi Francuzami w gejowskim klubie Queen. Teraz szaleństwem jest wypicie butelki wina z przyjaciółką i pójście spać o pierwszej ;) I nie każdy musi przechodzić taką samą ewolucję, nie każdy musi dokładnie tak samo jak ja się starzeć i zmieniać priorytety. Dlatego nie ma nic złego w tym, że po jakimś czasie (to może być rok, dziesięć lub trzydzieści lat) drogi dwojga ludzi się rozchodzą i oni też postanawiają się rozstać.

Dobrze mieć świadomość, że można.

Że mamy do tego narzędzia prawne i psychologiczne.

Że nikt nie jest niczyją własnością.

Że nikt nikogo nie musi kochać, skoro nie kocha.

I – tak, warto walczyć o związek i aktywnie go naprawiać, jeśli obu stronom na tym zależy. Ale jeśli przynajmniej jedna ze stron już nie chce, to to jest świetny powód, by się rozstać. Serio – świetny. Bo każdy powód do rozstania jest dobry – skoro jest powodem do rozstania.

Jeśli chcesz odejść, bo ona nie zmywa naczyń, to znaczy, że powinieneś odejść. Bo gdybyś ją kochał i był z nią szczęśliwy pomimo tych naczyń, to byś nie chciał z tego powodu odejść. Rozumiesz? Najwyraźniej nie jesteś z nią szczęśliwy. Nie odpowiada Ci. Nie jesteś dojrzały do takiego związku lub po prostu potrzebujesz kogoś innego. Albo potrzebujesz samotności. Tu nie ma złych decyzji.

Zdrada – tak, to jest powód, żeby nie lubić swojego exa. Ale skoro doszło do zdrady, to w związku musiało się źle dziać. Był w jakimś stopniu niewystarczający. I najczęściej to się dzieje właśnie dlatego, że ludzie próbują sobie wmówić, że muszą ze sobą trwać. Że nie mogą się rozstać lub chociażby pójść na terapię par w ramach walki o szczęśliwe partnerstwo. Nie, po prostu ze sobą trwają, ignorując postępujące ochłodzenie relacji, coraz mniejszą sympatię do partnera i kłótnie. Trwają w tym i doprowadzają do zdrady.

Dlatego uważam, że rozstania są dobre. Dobrze, że się rozstajemy, rozwodzimy (szkoda, że to tak długo trwa i takie drogie jest tylko), że mamy odwagę szukać szczęścia i że nie pozwalamy dziś głupim konwenansom i tradycjom trzymać nas w złych relacjach. Bo z dobrych się nie wychodzi.