Słowo ma wartość.

Akceptuję świat takim, jaki jest. Nie mam pretensji o głupotę ludzką, brak wyobraźni, kompleksy i słabości naszego szanownego gatunku. Absolutnie nic mnie w świecie nie denerwuje – najwyżej stanowi przeszkodę, którą można ominąć, wykorzystać do swoich celów, zmienić albo przynajmniej logicznie sobie jej istnienie wytłumaczyć i uzasadnić potrzebę tego istnienia. Absolutnie nic mnie w świecie nie denerwuje – poza jedną rzeczą. Pozwólcie, że przedstawię ją na przykładach.

STRIPTIZ
Założyłam się kiedyś z kumplem o jakąś głupotę. Jako że byłam młoda i głupia, zbyt mocno zaufałam własnej wiedzy i tak byłam przekonana o swojej racji, że założyłam się o żądanie. Niewtajemniczonym w zakłady o żądanie wyjaśniam, że w razie przegranej przeciwnik może zażyczyć sobie absolutnie wszystkiego. Miałam (i wciąż mam) do tego kumpla tak duże zaufanie, że wiedziałam, iż nie poprosiłby mnie o nic ekstremalnego. A jednak trochę mnie zaskoczył, bo zakład przegrałam  – a on zażyczył sobie striptizu. Oczywiście uznałam, że ten striptiz zrobię. Oczywiście. Bo dla mnie oczywiste jest, że gdy się do czegoś zobowiązuję, to to robię. Nie wymigiwałam się. Nie kupiłam mu filmu o nazwie „Striptiz”. Nie wyszyłam mu słowa striptiz na serwetce. Nie prosiłam o darowanie mi fantu. Kupiłam podwiązki, przygotowałam układ do piosenki, umówiłam się z nim i odpowiednio przygotowana do występu wsiadłam w samochód. Gdy dzwoniłam, żeby powiedzieć, że już jadę – on zwolnił mnie z tego zobowiązania. Był jedyną osobą, która mogła to zrobić i zrobił to. Decyzję przyjęłam z ulgą i jestem mu za nią wdzięczna. Rozumiem go też. Przecież żaden wartościowy facet nie chciałby, żeby kobieta była w jakikolwiek sposób zobowiązana do rozebrania się przed nim.

BĘDĘ POPOŁUDNIEM
Kumpel miał do mnie przyjechać na parę dni. Gdy się na ten przyjazd umawialiśmy w sobotę, powiedział, że będzie u mnie późnym popołudniem. Przychodzi niedziela, godzina 18 a on dzwoni, że będzie miał pociąg o 19 i że w związku z tym będzie u mnie o 23. Opierdoliłam go, z czym do dziś się nie zgadza. Do dziś tłumaczy mi, że nie ma za co przepraszać. Przecież nie zmieniło mi to planów, nie popsuło dnia, w niczym nie przeszkodziło. Przecież nie powiedział „obiecuję”. Przecież ja nie powiedziałam, że go potrzebuję o 18. Przecież…
No właśnie nie ma „przecież”. Fakty są jasne. Powiedział, że będzie późnym popołudniem, które jak dla mnie kończy się o godz. 18 – a zadzwonił o 18, że będzie o 23. Nie było w tej historii żadnego pożaru, wypadku i innych sił wyższych. Nie zadzwonił o 12, żeby poinformować mnie o zmianach planu. Nie pomyślał, że ja mogłam (nie musiałam, ale mogłam) mieć w związku z jego przyjazdem ułożony jakiś plan na dzień. Nie spytał, czy to będzie dla mnie kłopot. I wreszcie – nie przeprosił. Nie zająknął się nawet jednym „sorry”, które zamknęłoby temat zupełnie, bo ja przecież rozumiem, że czasem ludzie się nie rozumieją i popełniają błędy.
Nie. On był po prostu niesłowny.

POKAŻ CYCKI
Pamiętacie historię z cyckami? Dziewczyna obiecała, że je pokaże internautom za 1000 „okejek”. 1000 okejek stuknęło a panna cycków nie pokazała, próbując się ratować jakimś żenującym rysunkiem, który miał zamknąć usta komentującym. Nie zamknął. Obie strony dokładnie wiedziały, co zostało obiecane. Aleksandra zwyczajnie, po chamsku nie dotrzymała danego słowa. Dla niej i dla wielu innych to słowo już po prostu nie ma wartości. No właśnie: ona nawet nie musi mieć do siebie pretensji, bo nie jest żadnym wyjątkiem. Takie zachowanie stało się dziś normą. Ludzie mówią, że zadzwonią i nie dzwonią. Deklarują, że nie wyjawią nikomu jakiegoś sekretu – a wyjawiają. Obiecują coś a potem wypierają się tego. Swoją drogą, niedawna historia z Nikonem była właśnie doskonałym przykładem na to, że ludzie nie biorą odpowiedzialności za to, co mówią – w tym przypadku uznana marka nie wzięła odpowiedzialności za pracownika oficjalnie występującego w jej imieniu. To dziwi, zwłaszcza w przypadku marki japońskiej, podczas gdy Japonia zawsze zdawała mi się enklawą honorowości. Ale to tylko kilka z przykładów. Jest tego dużo więcej.

To mnie właśnie smuci. Denerwuje. Wkurza. Że ludzie nie przywiązują już do słów żadnej wagi. Że to poczucie honoru, w którym zostałam wychowana, jest jakimś towarem deficytowym i coraz rzadziej spotykam na swojej drodze ludzi, których słowo jest warte tyle samo co umowa na papierze. 

„DAJĘ SŁOWO”
Jednym z najbardziej dla mnie upierdliwych symptomów dewaluacji słowa jest to, że ludzie …to mnie przestają wierzyć w to, co mówię. Muszę ich potem przekonywać, że nie mówiłam czegoś w żarcie. Że NAPRAWDĘ się nie obrażę. PRZYSIĘGAM, że nikomu nie powiem. ZAPEWNIAM, że przyjadę na kawę. Dziś nie wystarczy dać słowo. Dziś trzeba to słowo poprzedzić formułką „daję słowo”. I jest to uwłaczające, bo nie tylko informuje mnie, że nie mogę liczyć na rewanż w słowności – ale jest też dowodem braku zaufania do mnie. A można mi ufać. Bo dla mnie złamanie danego słowa nie jest dowodem na brak szacunku do drugiej osoby – tylko do samej siebie. Byłoby mi źle z myślą, że ideały i wartości, jakie wpoiła mi matka, literatura, tradycja i te kilka osób, które ukształtowały mój światopogląd, dotarły do jakiegoś terminu ważności i teraz już nadają się tylko na kompost.

TRZY MAGICZNE SŁOWA
Pamiętacie taką starą, wychowawczą zagrywkę rodziców o trzech magicznych słowach? Te słowa też mają wartość – i to wartość ogromną. Chodzi o proszę, dziękuję i przepraszam. Wspominam o tym na końcu mojego wywodu, dlatego że mimo wszystko zdaję sobie sprawę ze słabości człowieka. Sama mam słabości. Czasem o czymś zapominam, zostaję źle zrozumiana, sama czegoś nie rozumiem, wyrażam się niejasno albo jakieś inne względy zmuszają mnie do zmiany planów. Planów, które wcześniej przypieczętowałam danym słowem. Zdaję sobie sprawę, że czasem jednak tego słowa nie dotrzymujemy. Gdyby bohaterka historii z cyckami zwyczajnie przyznała się do błędu, zrozumiała że obiecała coś, co jest dla niej zbyt trudne do wykonania i zwyczajnie, szczerze przeprosiła – nie byłaby bohaterką mojego wpisu. Gdyby mój kolega przeprosił za swoje spóźnienie, bo zrozumiał, że postąpił wobec mnie niesłownie – również nie miałabym do niego pretensji. Możliwe że ja też obiecałam coś kiedyś komuś i zwyczajnie o tym zapomniałam: wtedy też prosiłabym o wybaczenie, choć oczywiście nie wymagałabym go i starałabym się zadośćuczynić szkodzie.

Jest naprawdę wiele dróg, żeby wybrnąć z pewnych zobowiązań z zachowaniem twarzy. Tylko najpierw trzeba ją mieć. Trzeba znać pojęcie honoru i mieć do siebie na tyle szacunku, by nawet w sytuacji, gdy nikt nas nie sprawdzi – móc sobie powiedzieć, że zachowaliśmy się honorowo. Chciałabym, żeby pamiętali o tym ludzie, z którymi się przyjaźnię, z którymi robię interesy, z którymi coś mnie łączy. I tak będę wychowywać moje dzieci, kiedy wreszcie skończy się moja 18-miesięczna ciąża z Kominkiem. ;)