Szczerze o pielęgnacji noworodka

Drugiego dnia w szpitalu przeżyliśmy z Conanem szok. Otóż po tych dwóch dniach niezwykłej czułości, delikatnego tulenia, troskliwego przewijania, słodkich pocałunków, głaskania po główce i lulania do snu do naszej sali wpadła jakaś wyjątkowo zabiegana kobieta w białym wdzianku i wykąpała Conana. Pamiętam, że miałam ochotę ją zamordować.

Nie za samą kąpiel, o nie. Za sposób, w jaki ta kąpiel przebiegała. Kazała mi go rozebrać, a potem wzięła go barbarzyńsko pod pachy, włożyła do jakiejś okropnej wanny z letnią wodą i zaczęła go obmywać, nie zważając na przestraszone, protestujące wrzaski dziecka. Potem obróciła go w ręku, wyjęła na przewijak i zawinęła w szorstki, szpitalny ręcznik. Wszystko przebiegło szybko, w pośpiechu, a ona zachowywała się tak, jakby w rękach miała szmacianą lalkę a nie dziecko. Serce mi się krajało na myśl o tym, jak się tego wszystkiego boi Conan – choć wiedziałam, że przecież nie dzieje mu się krzywda.

Dostałam na koniec instrukcje, żeby tak kąpać go codziennie. Nie posłuchałam się. :)

Nazwijcie mnie ekowariatką (choć uwierzcie, daleko mi do takiej!), ale jakoś nie ufam teorii, że noworodka trzeba codziennie kąpać. Nie rozumiem, po co miałabym codziennie zmywać z jego czystej, delikatnej skóry naturalną warstwę ochronnego łoju. Nie widzę też potrzeby mycia go całego mydłem. Nie wiem, jak twoje, ale moje dziecko jest czyste, dopóki się nie ubrudzi albo nie spoci. Dlatego kąpię go dwa, może trzy razy w tygodniu, mydełka używając tylko do podmycia pupy.

Po kąpieli smaruję go oliwką. Jedną. Po prostu. Nie używam oddzielnie kremu na noc, na dzień, do twarzy, do stópek, ochronnego, kojącego, przeciwcośtam – nie. Oliwką. Na odparzenia podpieluszkowe używam kremu ochronego. A.. i jeśli wychodzimy na dwór w słoneczny dzień, to jeszcze używam kremu z filtrem +50. I to są wszystkie trzy kosmetyki, których używałam przy noworodku, nie licząc dezynfekcji kikuta pępowiny Octaniseptem, ale to przecież nie kosmetyk. Jeśli niemowlęcy trądzik wysypywał małe krostki na twarzy dziecka, przemywałam mu buzię wodą. Jeśli pojawiały się potówki, też przemywałam je wodą. Ciemieniucha sama znikła, bez żadnej kosmetycznej pomocy.

Światu oczywiście trudno zaakceptować moje zwyczaje pielęgnacyjne wobec dziecka. Nawet mama ciągle próbuje mnie przekonać, że codzienna kąpiel to wspaniały zwyczaj, bo pomaga uregulować dzień i uspokoić dziecko przed snem. Różni sąsiedzi zaś i przypadkowo spotkana na mieście osoby ciągle zwracają mi uwagę, że mojemu dziecku na pewno jest za zimno, albo że na potówki najlepiej kupić specjalny krem ochronny. Gdy widzieli na twarzy mojego dziecka małe krostki, błyskawicznie diagnozowali to jako alergię pokarmową i trudno ich było przekonać, że to trądzik niemowlęcy – zupełnie naturalne, mijające po kilku miesiącach zjawisko, z którym nie trzeba nic robić. Już go nie ma.

Nie denerwuje mnie to. Przypominam sobie wtedy to, co usłyszałam od znajomej Moniki jeszcze w ciąży: „ty już wszystko wiesz”. Była to odpowiedź na moje prośby o wprowadzenie mnie w tajniki macierzyństwa, które było dla mnie przecież zupełną nowością. Odpowiedź Moniki – choć wiedziałam, co miała na myśli – była abstrakcyjna, bo wtedy, w ciąży, nie wiedziałam nic. Ale wystarczyło, że Conan pojawił się na świecie, a faktycznie nabrałam tego dziwnego zmysłu, który mówi mi, czego potrzebuje moje dziecko. Oczywiście, że czasem się gubię i frikuję, a gdy pojawia się jakiś problem i wchodzę w internet, żeby znaleźć jego rozwiązanie, to okazuje się, że to rak mózgu, a ja wariuję jeszcze bardziej. Oczywiście. Ale koniec końców naprawdę WIEM, co jest dla mojego dziecka najlepsze i zaskakująco pewnie czuję się w roli mamy. Dlatego nauczyłam się odnajdywać trollerską przyjemność w prowokowaniu „sąsiadek” bosymi stópkami mojego dziecka oraz informowaniu, że kąpię go dwa razy w tygodniu.

Czego i Wam życzę (nie kąpania dwa razy w tygodniu, bo kąpcie sobie, ile chcecie, tylko tej trollerskiej przyjemności. :))