Szort 47

Właśnie wróciłyśmy z MR z pierwszego spaceru Z Conanem. Takiego z wózkiem, po parku, z obowiązkowym elementem zatrzymywania się przy spacerujących sąsiadach i znajomych, żeby się im Conanem pochwalić i posłuchać zachwytów nad jego boską urodą.
W drodze powrotnej na szyi Conana usiadł jakiś dziwny owad. Ni to muszka, ni to osa, ni to żubr. Takie dziwne coś. Oczywiście błyskawicznie to coś strąciłam z jego skóry, coś zabzyczało w powietrzu i uciekło. Idziemy dalej, mija 5 minut a ja widzę na szyi Conana zaczerwienienie z kropką. No normalne ugryzienie. Niby standard w lecie… ale… pierwsza myśl: wracam tam, znajduję tę bestię i powoli zabijam, żeby cierpiało i żeby wszystkie inne owady wokół wiedziały, czym się kończy zadzieranie z Conanem.
Chwila zastanowienia…
Nieee… to przecież głupie. Jak ja niby znajdę tego owada? Lepszy pomysł mam. Wrócę do domu, znajdę jakiś leksykon owadów, znajdę ten cholerny gatunek i poświęcę życie na fundację mającą na celu wyeliminowanie każdego osobnika tego gatunku z powierzchni ziemi. Tak. To dużo lepsza metoda.
Współczuję mojej przyszłej synowej.
‪#‎odwaliłomi‬
‪#‎pierdolniętamatka‬
‪#‎iseedeadinsects‬
‪#‎allworkandnoplaymakesmatiadullgirl‬
‪#‎łapypreczodconana‬!