Szort 48

Ostatnio mieliśmy taką sytuację: siedzimy z Sebą i Conanem w jednej z tych przyszosowych chat z polskim żarciem. Ciepło, ogródek na tyłach, mnóstwo stolików, z czego dwa zajęte. Siadamy przy takim prostokątnym, drewnianym stoliku z dwiema ławami zamiast foteli. Zamawiamy obiad, wcześniej dostajemy kawę, pijemy ją sobie, gadając, i nagle na ogródek wchodzi około 5-osobowa rodzina. Taka bez małych dzieci, ale widać, że wracają właśnie z jakiegoś wesela czy pogrzebu. Jedna z pań, wyglądająca na ciocię Krysię, podchodzi do nas i pyta, czy miejsce na ławie obok nas wolne.
Patrzę na nią z konsternacją, patrzę na jakieś na oko trzy miejsca obok mnie i Seby, znowu na nią, potem omiatam wzrokiem dziesięć wolnych stolików wokół. Nie no spoko, gdyby nie było wolnych miejsc, to jakoś się pomieścimy, ale teraz musiałabym wózek przestawiać, torbę na ziemię kłaść i przestać rozmawiać o satanistycznych, seksualnych praktykach z moim konkubentem.
– yyy… Słucham?
– No czy wolne. Chcielibyśmy usiąść.
– Ale… tam jest przecież mnóstwo wolnych stolików.
– Ale my byśmy chcieli na słońcu – odpowiada pani suchym, stanowczym tonem.
No tak. Nasz stolik częściowo jest na słońcu. Między innymi dlatego go wybraliśmy. Wtedy na pomoc przychodzi koleżanka cioci Krysi i zaczyna ją odciągać słowami „no chodź, nie kombinuj, może do następnej restauracji podjedziemy…”. Nieważne. Pani w końcu daje się odciągnąć, ale ma wyraźny wyrzut. Jakby jej niesmak pozostał.
I dziś już skumałam, o co chodziło.
Ona była weganką.

vegan