„To tylko dziecko, nie wymagaj od niego!”

Poznajcie Marzenę. Marzena jest matką 37-letniego Stasia, żoną Romana i choć jej rodzina mieszka w mazowieckim miasteczku, ona sama większość roku spędza w Niemczech, ciężko pracując. Zanim opowiem Wam o tym, jak wyglądają relacje Marzeny z rodziną, muszę wspomnieć o dość istotnej kwestii. Kiedyś, w młodości, gdy Stasio był mały, wszyscy mieszkali na kupie w domu u rodziców Marzeny. I kiedy Marzena była w pracy, to jej mama opiekowała się wnukiem. Ukochany, wyczekany, wypieszczony wnuczek miał wszystko, co mu było do szczęścia potrzebne oraz nie narzucano mu żadnych obowiązków. To znaczy tak, owszem, musiał rano wstać i się ubrać. Musiał też zjeść śniadanie i iść do szkoły. Ale takich domowych obowiązków nie miał za bardzo, bo jego babcia mówiła, że „to tylko dziecko, co ty Marzenka będziesz mu tutaj wymyślać do roboty…”.

I gdy Staś chciał nową zabawkę, szedł z tym do mamy. Mama mówiła, że Stasiu, masz już bardzo dużo zabawek, poczekaj do urodzin, wtedy dostaniesz. Staś odpowiadał „nie chcesz mi dać, to nie dawaj. Pójdę do babci”. Szedł do babci, babcia brała go do sklepu i kupowała zabawkę.

Mama prosiła Stasia, żeby zmył naczynia. Staś mówił, że nie zmyje, szedł do babci na skargę, babcia zmywała za niego, po czym robiła Marzenie wyrzuty, że co będzie od małego, dziesięcioletniego dziecka wymagać zmywania naczyń, chyba serca nie ma.

Marzena mówiła mamie „niech Staś rano sam sobie robi kanapki do szkoły”, ale mama Marzeny wiedziała lepiej. „To tylko dziecko, ja mu zrobię kanapki, co z ciebie za matka”.

Staś chciał pieniądze, już nawet mamy nie pytał, od razu do babci. Babcia dawała.

Kiedyś przyszedł moment, gdy Staś miał już dwadzieścia pięć lat i przyszedł do babci po pieniądze. Babcia nie miała. Staś się obraził. Jeszcze tego samego dnia Marzena odebrała telefon od mamy:
– Marzenko, słuchaj, to tak nie może być, że on dorosły facet, nie uczy się, pracować może przecież, czemu on do mnie po pieniądze przychodzi?
– Ano widzisz, mamo, spędziłaś dwadzieścia pięć lat na żmudnej, skrupulatnej edukacji Stasia, żeby na pewno wiedział, że on sam nic nie musi, że babcia mu da. To teraz mu dawaj pieniądze. Albo odmawiaj. Twoja broszka.
– Oj Marzenka, źle tego syna wychowałaś, źle…

To był czas, gdy Marzena już nie pracowała i siedziała w domu. Na dom zarabiał Roman. Wracał zmęczony po pracy, wyciągał nogi na kanapie i czekał na obiad.
– Marzena, a co tu takie nieposprzątane w domu, przecież siedzisz cały dzień, jak ja pracuję, mogłabyś to ogarnąć – mówił, przeżuwając pieroga.
– Roman, dziś nie miałam czasu. Pojechałam na zakupy, przeprałam wszystko, pierogi lepiłam.
– Przesadzasz. Gdybym ja miał tyle czasu, wszystko by błyszczało.

Staś dość wcześnie się zakochał. Znalazł sobie dziewczynę i tak jakoś wyszło, że ta dziewczyna zaszła z nim w ciążę. A potem w kolejną. A potem się rozstali. Staś wciąż mieszkał z rodzicami, nie pracował, więc obowiązek alimentacyjny spadł na Marzenę i Romana. Marzena postanowiła wyjechać do Niemiec do pracy. Koleżanka naraiła jej rodzinę, która potrzebowała gosposi na pełen etat. Takiej mieszkającej na miejscu. No to pogadała z mężem i pojechała. Trzeba było przecież na dzieci Stasia zarobić, a w Niemczech było łatwiej. Siedziała tam kilka miesięcy, potem wróciła na święta.
– Wiesz, Marzenka, ja to bym wolał, żebyś wróciła. Ja sobie z tym wszystkim nie daję rady. Nie umiem tak tych pierogów zrobić jak ty. No i sam sobie nie zdawałem sprawy, ile tu jest roboty w domu!
– Roman, ja nie wracam. Mi tam dobrze. Będę przyjeżdżać trzy razy w roku, na miesiąc, tak się z nimi umówiłam. Ale już sobie nie wyobrażam tego „siedzenia w domu” jak kiedyś. Dasz sobie radę. A przepis na pierogi ci zostawię na lodówce.

No i tak zrobili. W tym czasie Staś znowu się zakochał. I znowu dziewczyna zaszła w ciążę. Jedną, potem drugą, z kilkuletnią przerwą. Tak już ma. Wszyscy zamieszkali razem u Stasia, czyli de facto u Romana i Marzeny. Staś wciąż nie mógł sobie znaleźć pracy, więc żona Stasia też nie pracowała. „A co będę do roboty łazić, jak jemu się nie chce!”. Jedli to, co do domu przywoził Roman. Jeździli samochodem Marzeny, bo skoro ona i tak w Niemczech, to po co jej samochód. I tylko co parę dni przychodzili do Romana, żeby kasę dał.
– Na co znowu?
– No samochód niezatankowany.
– A ja mam swój samochód i swoim jeżdżę i on zatankowany.
– Ale mamy niezatankowany. A muszę jechać.
– Gdzie ty musisz jechać? Nie pracujesz, to po co ci samochód?
– Ojciec, nie wymyślaj, tylko daj na paliwo.

Marzena mówiła Romanowi, żeby nie dawał nic. Że przecież syn dorosły, może sam pracować i sam na siebie, żonę i dziecko zarabiać. I nawet Roman tak sobie postanowił i nie dawał, ale wtedy przychodziła do niego wnuczka.
– Dziadziu, nie mam butów.
– Dziadziu, nie mam kurtki.
– Dziadziu, głodna jestem.
– Dziadziu, braciszek nie ma już pieluch, skończyły się.
No i co, nie miał dać na wnuki?

W końcu Staś znalazł pracę. Nie była to jego pierwsza praca, bo zdarzało mu się na miesiąc lub dwa gdzieś zaczepić, ale nigdy nie wychodziło. Teraz wyszło. Nawet jego żona w końcu poszła do roboty. Ale wciąż mieszkają z Romanem i dojeżdżającą Marzeną.

Za dom, opłaty, prąd, gaz, wodę, płaci Roman i Marzena. Za kablówkę płaci Marzena, choć przecież prawie z niej nie korzysta. Na paliwo Staś wciąż bierze od ojca. Jak dziadkowie nie dadzą na urodziny wnuczki kasy, to Staś z żoną się obrażają i nie odzywają do nich przez miesiąc.
– Marzena, a o Twoich urodzinach to pamiętali? Co od nich dostałaś? – spytałam.
– Nic.

Ostatnio przyjeżdżam do domu – opowiada mi przy kawie – a w pralni na dole wielkie pudło, takie jak od lodówki, całe zapchane brudnymi rzeczami męża. Pytam go, czemu to tam stoi. Jakby się z trzech miesięcy nazbierało. Okazuje się, że on nie miał czasu prania zrobić, bo ostatnio strasznie zarobiony był. A synowa pierze tylko swoje rzeczy i dzieci. Segreguje je i zajmuje się tylko swoimi.
– Marzena – odpowiadam, zbierając szczękę z podłogi – pozwól że sobie to w głowie ułożę… Oni mieszkają pod Waszym dachem, za darmo, za nic nie płacą, choć już mogą, bo pracują. Ty im ostatnio kupiłaś do kuchni nową kuchenkę, zlew i lodówkę. Przywiozłaś z Niemiec zapas kawy na rok. Obkupiłaś wnuki w nowe kurtki. Twój mąż daje im na paliwo. A oni nawet nie mogą wrzucić jego czarnych ubrań razem ze swoimi czarnymi do prania?

Roman ostatnio był cały dzień w pracy i nagle dostał telefon od matki synowej. Podobno przyjechała do do domu, a tam dzieci same. Dziewięcioletnia dziewczynka z dwuletnim braciszkiem. Mała mówi, że mama wyszła dawno i nie wie, kiedy wróci. Babcia zaniepokojona, że jej córka zaginęła. No to Roman bierze telefon, dzwoni do Stasia.
– Ojciec, spokojnie, żona jest ze mną, wszystko dobrze.
– Ale synek, przecież tam dzieci same od rana!
– Spokojnie, wszystko pod kontrolą. Mała umie i przewijać i nakarmić. Ma ten kobiecy zmysł.
No i faktycznie, dziewięcioletnia dziewczynka wszystko już umie. Opiekuje się braciszkiem jak dorosła. Ma jakiś wybór?

Z tych pieniędzy, które Marzena przywozi do domu trzy razy w roku, to by mogła trzy razy na wakacje pojechać. Do Francji, do Grecji, ba, do Dubaju nawet. Mogłaby też mieszkanie jakieś własne kupić na kredyt, który by spłacała z tej kasy, co idzie na alimenty za pierwsze dzieci syna. Ale przecież nie zostawi tak własnego dziecka i wnuków. Co by z niej za matka była.
– Wiesz… czasem tak sobie myślę, że jak ja zachoruję i się tam rozłożę, w łóżku, to oni mi nawet herbaty nie przyniosą – mówi.

Ale zdrowa jest. Jak koń. Rzadko choruje.

Kurtyna.

[Imiona oraz kilka nieznaczących z punktu widzenia historii faktów pozmieniałam, by zachować anonimowość bohaterki tego tekstu. Ale historia prawdziwa jak warszawski smog. Niestety]