O tym, jak nasze siostry i przyjaciółki kształtują naszą pewność siebie

Mam dwie siostry. Z jedną, starszą, wiąże mnie krew i wspólne dzieciństwo. Drugą, młodszą, poznałam już na studiach i połączyło nas wspólne mieszkanie. Nie jesteśmy spokrewnione, ale traktuję ją jak siostrę, bo pokochałyśmy się szczerą, prawdziwie siostrzaną miłością. Ale nie od razu. Zaczęło się od tego, że wynajęła mój pokój, gdy ja pojechałam na stupendium do Paryża. Moja mama przekazywała mi bardzo pokrzepiające wiadomości wtedy:

Słuchaj, świetna jest ta dziewczyna. Taka jak Ty, tylko fajniejsza!

Nic dziwnego, że w pierwszym odruchu ją znienawidziłam. Wróciłam do Polski, odzyskałam pokój, a Didi przeniosła się do pokoju po mojej starszej siostrze, która na stałe mieszka w USA. Pamiętam pierwsze wspólne dni.

Didi przed każdym wyjściem z domu spędzała godzinę na strojeniu się i malowaniu. I mówię o wyjściu na zakupy albo na spacer. Przygotowanie do imprezy trwało pół dnia – a na wesele – kilka miesięcy ćwiczeń zumby. Pokój Didi tonął w różowości. Włosy codziennie prostowane lub podkręcane. Fikuśne gumeczki z hello kitty. Brokatowe cienie do powiek. Kokardki przy dekoltach i szczere wyznania: gdybym nie robiła tego, co robię, zostałabym kosmetyczką!

No generalnie Didi reprezentowała to wszystko, od czego przez całe życie uciekałam i co do tamtej pory kojarzyło mi się z pustakami na imprezach w Platinium. A mimo wszystko pokochałyśmy się. Może dlatego, że Didi robiła wtedy magisterium z psychologii na SWPS, była jedną z najlepszych studentek, dostawała stypendia, ubiegała się o staże na Harvardzie, była niezwykle ciekawą świata osobą (teraz jest panią doktor i kończy szkołę terapeutyczną w Niemczech). Może dlatego, że, nie pochodząc z bogatej rodziny, sama zarabiała niemałe pieniądze na studia, pracując całe wakacje, sprzedając lody. Może dlatego, że jest jedną z najfajniejszych, najbardziej DOBRYCH osób, jakie znam. Że potrafi się uśmiechać bez przerwy, że interesuje ją drugi człowiek, że umie wysłuchać, pocieszyć, rozbawić i towarzyszyć w każdym sukcesie i w każdej porażce.

To Didi nauczyła mnie, że nie trzeba być nieumalowaną dziewczyną w jeansach i potarganych włosach, żeby być inteligentną, mądrą i dobrą osobą. Że można być jednocześnie pięknym zewnętrznie i wewnętrznie. I że ocenianie drugiego człowieka po wyglądzie generalnie nie ma sensu.

Miesiąc temu pisałam o tym, jak do piękna podchodziła moja mama i w jaki sposób zadbała o moje poczucie własnej wartości. Ale nie tylko matka kształtuje w nas to przekonanie. Myślę, że tworzą je przede wszystkim inne kobiety w naszym życiu. Swoim zachowaniem, priorytetami i wyborami kształtują w nas wizerunek kobiety pięknej – lub brzydkiej. Pewnej siebie – lub nieśmiałej. Ty też masz wpływ na to, jak będzie się postrzegać twoja siostra lub przyjaciółka. Jeśli pokażesz jej siebie jako osobę zrealizowaną, pełną, kompletną i żyjącą w zgodzie z samą sobą – to udowodnisz jej, że niezależnie od tego, jakie ciuchy wybierze i jak włosy ułoży – może być piękna.DOVE_CC_WZOR-3

Z raportu Dove wynika, że w kwestii oceny naszej urody najbardziej zależy nam na opinii córki (82%), przyjaciółki (80%) i matki (71%). To w ich oczach się przeglądamy. To one pośrednio, w jakimś stopniu decydują o tym, co my same widzimy w lustrze. Ta samoocena nie jest w nas wbudowana, nie jest niezależna od świata i naszego środowiska.

Dlatego warto otaczać się takimi ludźmi, którzy budują w nas pewność siebie, nie wymagają od nas żadnych zewnętrznych zmian, akceptują nasze wybory, nasz styl i gust. Ludźmi, którzy sami bezczelnie i śmiało manifestują swoją estetykę, nie oglądając się na stereotypy i kulturowe wzorce. Przy takich ludziach my sami czujemy się lepiej, a w efekcie – naprawdę, to działa – wyglądamy lepiej. :)