Co kobiety myślą o ślubie

Biała suknia z welonem, kościół udekorowany kwiatami, wielka sala weselna i pierwszy taniec do Bryana Adamsa? Fuj!

Zdecydowana większość moich przyjaciół to mężczyźni, więc dość często zdarza mi się słuchać historii o niechęci do ślubów i ogólnych stwierdzeń, że facetowi to się w ogóle nie opłaca. Dlaczego? Bo połowę swojego majątku oddają żonie. Gdy podaję przykłady par, w których to raczej ona wsparłaby go swoim majątkiem, prychają. To wyjątki. Poza tym w ogóle obrączkowanie jest bez sensu. Ach te głupie baby… ciągle tylko próbują zaciągnąć facetów do ołtarza.

Tia.

Mam też jednak kilka przyjaciółek. Z różnych branż i środowisk, o różnym pochodzeniu i karierach. I większość z nich również o ślubie nie marzy (chyba tylko Didi mi się ostała w swojej rurzowości, marząca o romantycznej przysiędze i obrączkach). Reszta zgodnie twierdzi, że to bez sensu albo patrzy na to pragmatycznie. OK, parę przyjaciółek wiosny nie czyni – poza tym, to przecież moje przyjaciółki, a więc kobiety o dość specyficznym podejściu do związków i mężczyzn – a jednak odnoszę wrażenie, że coś się w tej materii zmienia i faceci przestają mieć monopol na ślubofobię.

Świeżo hajtnięty Zielak powiedział mi po prostu: po cholerę mamy brać kredyt na 80k na ślub i wesele, skoro możemy to przeznaczyć na remont mieszkania albo jakiś wypasiony miesiąc miodowy? No bo taka prawda. Śluby kosztują majątek. Jak sobie policzyć, ile chce ksiądz, katering, kapela i właściciel sali na wesele, to cycki opadają. To wszystko na jedną noc? Na jedną imprezę, tylko po to, by rodzina się wreszcie mogła spotkać i poplotkować? Dlatego Zielak co prawda wyszedł za mąż – ale postawił na szybki ślub cywilny, kolację w restauracji dla rodziny i zwyczajną imprezę na mieście ze znajomymi. Wyszło świetnie. Dużo fajniej niż te nudne imprezy z oczepinami i stresem kopertowym. Bo czasem aż się żal robi na widok tych pazernych spojrzeń i sprawdzania kopert.

Anna Radomska: Wesele – dramat autorstwa Stanisława Wyspiańskiego, wystawiony po raz pierwszy w Teatrze Krakowskim 16 marca 1901 roku…
Już Wyspiański wiedział że to dramat. :)

Jest też kwestia wiary i dylemat: kościelny czy cywilny? Spójrzmy prawdzie w oczy: bardzo wiele par mieszka razem przed ślubem, bzyka się jak dzikie norki (z antykoncepcją oczywiście) a ostatnio w kościele było na komunii. Bo dzisiejsi katolicy dzielą się na praktykujących i niepraktykujących, co z definicji już z katolicyzmem nie ma nic wspólnego. To są po prostu ludzie wierzący w Boga, którzy w kościół przestali wierzyć gdzieś między pierwszym pryszczem na nosie a zdaną maturą. Smutne jest tylko to, że nawet ateistyczne pary na siłę robią sobie bierzmowanie i chodzą na nauki przedmałżeńskie tylko po to, by mieć ten ślub kościelny. Po co? Bo rodzina. A co mnie rodzina obchodzi? To ja się hajtam a nie moi rodzice, ciotki i świekrowie.

Gdy na fejsbuku spytałam kobiet, co myślą o małżeństwie, bardzo wiele odpowiedziało wprost: po co? One w ogóle ślubu nie potrzebują. Chcą kochać i być kochane. I tak jak twierdził Denys Finch Hatton: Żaden papierek nie sprawi, że będę Cię bardziej kochał. Kochała w tym wypadku. Baby to rozumieją. Mijają czasy, w których kobieta niewiele może i w związku z tym jest zaprogramowana tak, by dążyć do zamążpójścia. Już wiemy, że to nam niczego nie gwarantuje. No i wiemy, że bez tego też można stworzyć szczęśliwą, kochającą się rodzinę. Fakt – ślub ułatwia pewne sprawy urzędowo-finansowe, ale z drugiej strony – cholernie utrudnia rozstanie i potrafi sprawić, że zamiast przyjaciółmi, stajecie się po takim rozejściu śmiertelnymi wrogami. Na pole walki wchodzą prawnicy i zaczyna się walka o pieniądze. No, ale kto by o tym myślał w momencie zaręczyn…

Z przerażeniem obserwuję inną niepokojącą motywację ślubną: nie jest dobrze miedzy nami, ale po ślubie na pewno będzie lepiej. Ile to par się hajtnęło po to, by im było lepiej… A potem się okazuje, że ślub niczego nie poprawił. Że owszem, na czas zaręczyn i przygotowań weselnych było podniecająco, ale potem on wcale się nie zmienił w księcia z bajki a ona nie przestała być jędzą. Pisałam o tym już kiedyś. Niestety nie każdy czyta Segrittę… ;)

Zostaje jeszcze kwestia magii. Ślubowanie, uroczystość, symboliczne połączenie się na wieki. I nie jest istotne, czy oprawisz to w białą suknię z falbanami, 100 gości i księdza – czy w elegancką kieckę, świadków i sędzię. Chodzi o pewien rytuał, który ma w sobie coś pięknego. Zwłaszcza, jeśli słowo ma dla Ciebie znaczenie a przysięgi się nie łamie. Taki ślub mogę wziąć, jeśli będę gotowa na wypowiedzenie przysięgi. Ba, taki to bym chciała wziąć. Kiedyś. Może. Jak wreszcie Clive się oświadczy. :)

Na koniec anegdota, która krąży po sieci, ale może jeszcze nie znacie:
Za każdym razem, gdy idę na jakieś wesele, ciotki patrzą na mnie uważnie i mówią „Ty będziesz następna!”. Dlatego na najbliższym pogrzebie zamierzam się zrewanżować i powiedzieć im to samo.