W gościach

Procedura przyjmowania gości w polskich mieszkaniach jest rytuałem. Kojarzycie ten pierwszy moment, gdy gospodarz puszcza Was przodem przez drzwi a Wy zastanawiacie się, w którą stronę iść? Potem pora na obowiązkową kwestię 

Przepraszam za bałagan

Nawet, jeśli mieszkanie lśni czystością. Narzekanie "na zapas" na własne lenistwo, brak czasu i problemy ze sprzątaczką to punkt obowiązkowy. Gdy już przez to przebrniecie, czas się zorientować, czy pan domu wymaga od Was zmiany butów na jego zagrzybiczone kapcie (używane przez kazdego innego gościa) czy może pozwoli Ci chodzić na bosaka). Najgorzej jest z tymi, co to sobie kładą białe dywany, na które wejdziesz tylko w skarpetkach (to czemu ich na ścianie nie wieszają?) albo mają delikatne, drewniane podłogi, które nie akceptują szpilek (tak, czasem podłoga nie służy do chodzenia). 

Następnie musisz coś zamówić. Kawy? Herbaty? Ciastka? Kurczaka? Pytania będą się sypać, dopóki się na coś nie zdecydujesz. Gdy już się zdecydujesz, musisz spędzić 5 minut w samotności, przyglądając się fotografiom rodzinnym na kredensie. Bo przecież herbatę (na którą nie masz ochoty), trzeba zrobić. A ty siedź. W końcu przychodzi herbata, w szklance, której nie da się chwycić – albo w filiżance na trzęsącym się i dzwoniącym spodku. Obok cukiernica, ewentualnie mleczko. Drżącymi rękoma chwytasz srebrną łyżeczkę po prababci i starasz się niczego nie wysypać ani nie rozlać. 

Kosz na śmieci zawsze jest pod zlewem. W oknach zawsze są firanki. Telewizor zawsze na honorowym miejscu. 

A jeśli jesteś gościem na parę dni i dostajesz własne klucze, zawsze okazuje się, że zamykanie drzwi to wcale nie taka prosta sprawa. A to drzwi się nie domykają. A to trzeba je kopnąć i docisnąć przed zamknięciem. A to furtkę otwiera tylko sąsiad. A to klucz jest jakiś z kosmosu i nawet włamywacz wolałby od niego wytrych.

I jak tu się czuć "jak u siebie w domu"?