Wrocław – Warszawa

Kocham mój kreatywny GPS, który mnie dobrze zna i wie, że lubię się bujać po małych miejscowościach, które brzmią jak nazwy chorób wenerycznych. 

Tak właśnie jechałam do Wrocławia i tak z niego wracałam – omijając główne trasy na Warszawę, na których jest więcej fotoradarów niż BAJMu w Złotych Przebojach i nie spotkasz żadnej TIRówki, bo i TIRów brak. Nie zmieściłyby się.

Dzięki GPS-owym kreatywnym pomysłom przeżyłam w mojej samochodowej karierze piękne chwile. Np. wjechałam w pole buraków, jadąc z Wawra na Ursynów. Albo na mazurach spotkałam stado jeleni gdzieś w leśnym skrócie do Olsztyna. To fajne jest. Wczoraj zaś miałam szczęście jechać w śnieżycy z Wrocławia do Łodzi, mijając tak urocze miejscowości jak Różdżały, Rossoszyca i Dzierzązna. Zajął mi ten wrocławsko-łódzki odcinek 4 godziny, ale było pięknie.

A zaczęło się od tego, że telefon kazał się kierować w stronę księdza.