Zdejm to logo.

male IMG_9785

Szukałam wczoraj pokrowca na telefon. Jakiegoś etui, które chroniłoby go przed potencjalnym upadkiem, bo po raz pierwszy mam ajfona i coś w jego konstrukcji sprawia wrażenie, że jest podatny na uszkodzenia. Szukam więc po różnych sklepach internetowych dobrego futerału, przeglądam różne produkty i nagle trafiam na opis najważniejszych cech jednego z nich. W wyliczeniu jest jasno podane:

  • Nie zasłania logo Apple z tyłu obudowy

Czytam i nie wierzę. Serio jest to jedna z najważniejszych cech tego etui? Tak serio serio? Komuś może zależeć na widoczności nadgryzionego jabłka na telefonie? No tak… Mam teraz produkt marki, która jest jedną z marek modnych, więc są ludzie, którzy lubią się chwalić faktem, że mają ajfona. Z tym że jest to potrzeba, której sama nigdy nie miałam i szczerze mówiąc, uważam ją za dowód jakiejś żenującej słabości charakteru.

Są ludzie, którzy noszą ciuchy z widocznymi nazwami lub logami marek. To zupełne przzeciwieństwo tego, co ja wybieram w sklepach. Nigdy nie lubiłam napisów na koszulkach – no, chyba że są to napisy zabawne, nawiązujące do czegoś bardzo konkretnego, śmiesznego, związanego z bliskim mi tematem. Nie wyobrażam sobie kupna koszulki z jakimś sztampowym tekstem w stylu „bądź indywidualny, wyraź siebie”, który jakaś sieciówka nadrukowuje na tysiącach egzemplarzy. Tym bardziej nie kupiłabym koszulki z wielkim logo jakiejś marki. Przecież to czyni mnie żywym słupem ogłoszeniowym – a za reklamę to oni powinni mi płacić a nie ja im. Pamiętam, jak dostałam kiedyś po kimś w spadku sweterek Tommiego Hilfingera z dość dużym napisem „Tommy Hilfiger” wzdłuż rękawa. Od razu wiedziałam, że to będzie ciuch do chodzenia po domu, bo byłoby mi głupio w tym wyjść na miasto. A przecież są ludzie, którzy celowo kupują sobie takie ubrania.

Miałam kiedyś znajomego, który nosił same markowe rzeczy i lubił pokazywać ich metki. Spodnie nosił trochę obniżone, by pokazać nadrukowany na gumce od majtek napis „Hugo Boss”. Wszyscy się z niego śmiali i tylko on nie rozumiał, że takie szpanowanie marką na gumce od majtek może być trochę żenujące. Chyba nigdy z tego nie wyrósł, bo wiele lat później oprowadzał nas po swoim nowym domu i gdy weszliśmy do łazienki, przypadkiem wspomniał, że mydelniczka jakiegoś ą ę projektanta kosztowała 2 tysiące złotych. Och… zapomniałem odpiąć metkę… Pamiętam, że ktoś wtedy przerwał opowieść o mydelniczce, lustrach i dywanikach słynnych dizajnerów celną uwagą: „dobra, a gdzie tu się można wysrać?”. Bo przecież to jest podstawowa funkcja łazienki. Tak samo, jak podstawową funkcją telefonu jest dzwonienie – a podstawową funkcją etui jest ochrona.

Gdy miałam 19 lat, pojechałam na sylwestra na Mazury z przyjacielem. Pamiętam, że nie było mnie stać na sukienkę a mój przyjaciel miał znajomą, która handlowała ciuchami. Dostał od niej jakąś czarną, zwykłą kieckę z wyszytym rysunkiem na przodzie po okazyjnej cenie i sprezentował mi ją. Po sylwestrze dowiedziałam się, że byłam śmieszna w tej mojej podróbce Versace. Bo okazało się, że rysunek przedstawiał głowę meduzy, która jest symbolem Versace, o czym nawet nie wiedziałam. To nie wyglądało jak logo. No właśnie. Żyjemy w świecie, w którym noszenie podróbki jakiejś marki może być większym wstydem niż obnoszenie się z logiem i wywijaniem metek na wierzch. Czy to nie zabawne?

Byłabym z Wami nieszczera, gdybym powiedziała, że nie ma marek, które lubię promować – nawet własnym ciałem. A może nie tyle „promować”, co po prostu je nosić. Ale to są przeważnie marki małe, raczej niszowe, do których mam dość osobisty stosunek i które nie mają agresywnego marketingu. Właśnie, ten warunek jest dość istotny: to nie marka narzuca mi swoje logo, tylko sama świadomie je wybieram. Logo, którego prawie nikt nie zna a reprezentuje zajebistą, małą firmę. Postać lub produkt, który doceniają tylko koneserzy. Pewnie fakt, że są to marki niszowe, czyni ze mnie trochę hipstera, ale od zawsze twierdziłam, ze odrobina hipsterstwa jest zdrowa. Gdyby wszyscy chodzili z Yodą na t-shircie, przestałabym pewnie kupować koszulki z motywami Star Wars. Gdyby Bitsy Boys byli uznanym, znanym szeroko w Polsce zespołem muzycznym, nie brałabym sobie ich autografów na cyckach.

Nie że wzięłam.

Ale nie miałabym nic przeciwko temu.

To w końcu Bitsy Boys. :)

Ci, którzy teraz chodzą w koszulkach z napisem „Hugo Boss” należą w mojej opinii do tej samej grupy, w której są nastolatkowie wieszający na ścianach plakaty swoich ulubionych zespołów i zbierających autografy od ulubionych aktorów. Ja zawsze byłam zbyt dumna, żeby to robić. Podchodzenie do zupełnie obcej mi osoby i proszenie o podpis na kartce papieru lub na zdjęciu (nie daj borze jeszcze z adnotacją „drogiej Matyldzie – Doda”) byłoby dla mnie …uwłaczające. Naprawdę. Jestem zbyt zadufana w sobie, egocentryczna i za głęboko w dupie mam autorytety wszelkiej maści, by być czyjąś fanką. Wyjątkiem są – znów – Bitsy Boys. I Abstrachuje. I Cezik. Ich kocham.