Życie po trzydziestce jest lepsze!

DSC03427-kopia

Dziś kończę 31 lat, czyli oficjalnie jestem „po trzydziestce” i nie można mnie już nazywać ryczącą czydziechą. Czydziechojedynką najwyżej. MILFem (jak księżna Kate) – jeszcze nie. A, i wciąż można mnie nazywać żeńską wersją gothicowego orka, jak to kiedyś celnie określił czytelnik Kominka. To będzie wieczne :)

Dostałam niedawno maila od czytelniczki, która (mając niewiele ponad 20 lat) podziękowała mi za dodanie jej otuchy, że po trzydziestce też można żyć i się bawić i mieć się dobrze. Bo dla niej to jest już wiek starczy. Właściwie powinnam już rezerwować sobie miejsce na cmentarzu. Znajomi, dowiedziawszy się o tych podziękowaniach, skrzywili się, ale dla mnie to wyznanie było zupełnie zrozumiałe, szczere i wyzbyte jakiejkolwiek złośliwości. Tak – gdy miałam 18 lat, trzydziestka wydawała mi się wiekiem nader dorosłym, zbyt dorosłym wręcz. To moment, gdy się już odchowuje dzieci, chodzi do pracy w korpo i liczy lata do emerytury. A tymczasem tak naprawdę – nic się nie zmienia. Bo choć MR od jakiegoś czasu chciałaby być już babcią, to ja te dzieci ciągle w czasie odwlekam. A że niedobry moment teraz, a że chcę do Buenos polecieć na pół roku i gdzie ja tam będę z

male DSC03439 (kopia)

dzieckiem tango tańczyć, a to że faceta teraz nie mam, a to że mam, ale po chuj nam dzieci. W końcu uznałam, że mój stan psychiczny teraz niewiele się różni od tego stanu, który miałam w wieku 20 lat i nie będę się z żadnym dzieckiem spinać, najwyżej dzieci nie będę miała i trudno. Albo tuż przed menopauzą pójdę się łajdaczyć. Jak będzie to będzie, jak nie będzie to trudno. Jestem więc przykładem zupełnie niedorosłej kobiety w mojej nastoletniej wizji dorosłości. Zaraz zaraz… czy ja powiedziałam, że nic się nie zmienia po trzydziestce? To nieprawda. Zmienia się. Na przykład seks jest lepszy. Tak, to nie mit. Jak porównam sobie seks sprzed dziesięciu lat do seksu teraz, to świat i ludzie… A będzie jeszcze lepiej. Zaczynam rozumieć związki starszych panów z młodymi dziewczętami i starszych kobiet z młodymi chłopakami. Oni się wtedy po prostu dobrze dopasowują seksualnie! :)

Tyle się teraz w moim życiu dzieje. To nie jest kwestia wieku, ale odejdźmy już od tematu wieku, bo to najmniej istotne. Urządzam sobie mieszkanie, do którego wprowadzę się prawdopodobnie w sierpniu. Jednocześnie kocham ten remont – i go nienawidzę. Wlecze się jak pięciolatek na mszę, kasę pożera jak Górecki burgery, ale to jednak tak przyjemne, wybierać sobie kolor podłogi, projektować kuchnię i wymyślać układ ścian. To będzie przepiękne mieszkanie, eklektyczne, jasne, domowe i… stworzone do nagrywania wideo, bo to mój kolejny cel: nagrywać vloga. Zupełnie mi to jeszcze nie idzie, peszę się przed kamerą, daję pożywkę hejterom i nie umiem posługiwać się tymi amatorskimi programami do montażu. Ale zrobię to. Pójdę śladami Krzysia Gonciarza i Rocka, będę gadać do ludzi na youtube. Hell yeah. Na dniach jakoś zobaczycie próbkę tego, co nagrałam w Portugalii.

A skoro Portugalia… Cudna była ta podróż z Fash i Kominkiem. Uwielbiam tych ludzi, którzy tak inni ode mnie (i od samych siebie), stanowią moją grupę wsparcia, mój prywatny kabaret, moich przyjaciół w blogowaniu – i z którymi po raz kolejny mogłam wyjechać w fantastyczne miejsce. Z miejsca zakochałam się w Portugalii, która bije na głowę Hiszpanię, jest radosna, piękna i wyluzowana. Pojechaliśmy razem na BastardoTrip zaledwie kilka tygodni po innej wspólnej akcji, jaką była Misja Orange Travel, na której z kolei miałam szczęście poznać Rocka i Krzysia. Rozrasta nam się Komfagritta ;) W ramach kampanii rozsypano po Polsce nasze billboardy i teraz, jadąc przez Warszawę, widzę samą siebie na wielkich reklamach roamingu w Orange. Dziwne to uczucie. Mąż Zielaka – mój przyszywany tata (nie pytajcie, to patologiczna rodzina) mówi, że jest ze mnie dumny, że stoję na wylotówkach Warszawy i tak zarabiam, bo tam najlepszy ruch i widać, że mam żyłkę do interesów. ;)

DSC03495
Samojebka lvl 3 na tle podświetlanych zdjęć z kampanii Orange Travel w Multikinie.

Poza przyjaciółmi, którzy dzwonią z „widziałam cię na Toruńskiej”, mam też kilku, którzy mówią „widziałam cię w Twoim Stylu”. Kolejna super przygoda – tym razem z pozowaniem, przebierankami i całym zamieszaniem przed, w trakcie i po sesji fotograficznej w profesjonalnym wydaniu. Gdy ludzie z Somersby zaproponowali mi sesję zdjęciową, byłam przekonana, że chodzi o kilka zwykłych fotek do gazety, a okazało się, że to naprawdę projekt na bogato. W sumie powinnam się była domyślić po nazwisku fotografa, bo Łukasz Murgrabia zwykłych fotek nie robi. Jesteśmy więc z Gonciarzem i Kominkiem na przepięknym, trochę rysunkowym zdjęciu w Twoim Stylu, do którego to zdjęcia przygotowania trwały miesiącami. Suknia w stylu Marii Antoniny szyta i projektowana specjalnie na sesję i dla mnie miała tak okrutny gorset, że podczas zdjęć oddychałam dwa razy szybciej niż zwykle i gdybym musiała spędzić w niej dłużej niż kilka godzin, pewnie bym zemdlała. Właśnie dlatego nie dziwi mnie już, że kiedyś kobiety były takie mdlejące. To przez gorsety! Kilka momentów z tej sesji wyjątkowo wbiło mi się w pamięć. Na przykład to, że chciałam sobie zrobić herbaty, więc podeszłam do stołu z kateringiem i sięgnęłam po filiżankę. Wtedy Łukasz kazał mi ją odstawić i krzyknął „herbata dla Matyldy!”. Ktoś zajął się tą herbatą a Łukasz powiedział mi, że jeśli na coś mam ochotę albo czegoś mi trzeba, to mam mówić, bo ja tu jestem od wyglądania dobrze a nie od robienia sobie dobrze. To była dla mnie dość zabawna zamiana ról, bo przywykłam do bycia w organizacji eventów, obsługi ekipy jako kierownik produkcji lub do zwijania kabli w studio filmowym – a nie do bycia „gwiazdą”, której coś się podaje. Nie będę ukrywać – to dość krępujące, ale zabawne. Tia. Gwiazdą być… :) Pamiętam też moment, gdy stylista wyjął z torby pudełko po zielonej herbacie i aż do momentu upinania fryzury nie wiedziałam, po co mu ta herbata. Okazało się, że to pudełko było …stelażem dla moich włosów. Tak. Magia się rozwiała. Ja nie mam tyle włosów na głowie. W środku tej konstrukcji jest kawałek kartonu. Jeśli chcecie się przyjrzeć zdjęciu w szczegółach, wejdźcie sobie w aplikację konkursową w tej notce, bo można w niej mocno przybliżyć fotografię wraz z jej detalami. Tyle pracy w to włożono. Wszyscy mieliśmy zdjęcia robione oddzielnie, na studyjnym, białym tle, ja stałam na takim budowlanym podnośniku a detale zdjęcia zostały dołożone w postprodukcji. Ekhm.. to znaczy… nie… naprawdę laliśmy Somersby tym zakręconym strumieniem. Dużo prób było ;)

somersby foto

Przełom wiosny i lata to też taka mała duma z faktu, że napisał o mnie Artur Włodarski – doskonały dziennikarz, autor rewelacyjnego wywiadu „Sekrety Ewolucji Kochania i Swawolenia”, który polecił mi kiedyś mój przyjaciel. Spotkałam się z Arturem na tarasie Agory, czyli w miejscu, w którym spędziłam wiele godzin, gdy pracowałam jeszcze w Gazecie.pl. Wywiad, który miał trwać godzinkę, przedłużył się do kilku godzin, bo Artur jest tym typem człowieka, przy którym czas leci szybko i błogo. I tak moje nazwisko znalazło się w długim tekście w Gazecie Wyborczej – czyli w dzienniku, który ma dla mnie duże znaczenie, bo towarzyszył mojej rodzinie od zawsze i z dzieciństwa pamiętam chwile, gdy mama siadała z Wyborczą i kawą, oddając mi część stron po przeglądania. Czytałyśmy ją razem, była i jest dla mnie symbolem polskiej prasy politycznej. Teraz co prawda przerzuciłam się całkowicie na internet, ale wciąż mam do Wyborczej duży sentyment. Nie wiem, czy rozumiecie ten rodzaj dumy, ale obecność w gazecie, którą pamięta się z dzieciństwa, jest bardzo przyjemnym doznaniem. To takie małe spełnienie marzeń, podobnie jak mój artykuł w Playboyu, do którego chciałam pisać jako dziecko (wciąż – nie pytajcie – to patologiczna rodzina!) i co się urzeczywistniło w czerwcu kilka lat temu. Jeszcze tylko chcę być w encyklopedii PWN i mogę umierać :)

DSC03679

To taki wspaniały dla mnie czas. Wreszcie żyję z tego, co lubię – z pisania i publikowania całkiem moich tekstów, których nikt nie cenzuruje i które zależą tylko ode mnie. Bo zależą. Wbrew temu, co myślą hejterzy, każdy mój tekst, nawet ten, na którym zarabiam, jest mój, jest prawdziwy i nikt nie ma prawa zmienić mojej opinii na jakikolwiek temat. Mam tyle propozycji reklamowych, że mogę z łatwością wybrać tylko ten odsetek z nich, które mi pasują i na jaki temat chcę się wypowiedzieć. Czuję się dzięki temu wolna, więc bawią mnie dyskusje o wolności i niezależności blogerów, na które rzekomo negatywnie miałyby wpływać reklamy. Jest wręcz przeciwnie. Właśnie dzięki nim mogę skupić się na pisaniu i pisać tylko o tym, co lubię oraz robić to, co sprawia mi frajdę. Czytam czasem komentarze na fejsie, komentarze tutaj i ogólne dyskusje o blogerach w internecie. Ludzie mówią, że żebyśmy się tak nie cieszyli, bo mamy pięciominutową slawę gwiazdek i zaraz zgaśniemy. Na Bug, czemu mamy się nie cieszyć? :) Nie wiem, ile to potrwa. Nie wiem, jak długo będziecie chcieli mnie czytać, ale najwyżej wrócę do poprzedniej pracy, która też zła nie była. Albo napiszę książkę. Zawsze chciałam napisać książkę. Przeczytalibyście książkę tej samej mordy o wyglądzie żeńskiej wersji gothicowego orka? ;) Jak nic nie wypali, to pojadę do Buenos, na Sycylię albo Kostarykę i zatrudnię się jako barmanka w jakimś barze. Barmanką też zawsze chciałam być, nie licząc starszaków w przedszkolu, gdy pani przedszkolance powiedziałam, że jak dorosnę, to będę striptizerką (po raz ostatni – nie pytajcie – to patologiczna rodzina). Zaczęliśmy też grupowy projekt growy z bandą ludzi, którzy się na grach nie znają. Ruszył wczoraj, jest młody i nie wiadomo, co z niego wyrośnie, ale już mi tam dobrze. Nazywa się Casuale i ma Himena.

A propos Sycylii, lecę tam dziś. W prezencie urodzinowym trochę, choć przez przypadek, zabiera mnie tam przyjaciel. Będziemy podrywać Włochów (no dobra, on będzie podrywał Włoszki), jeździć po wyspie (wynajmujemy samochód!), robić zdjęcia, nagrywać vlogi, jeść owoce morza, łajdaczyć się i śpiewać Nessun Dorma, układając się do snu pod gołym niebem na jakiejś plaży przy Taorminie. Dokładnie tak sobie wyobrażam wymarzone wakacje. Tylko nie wiem, jak tam będzie z internetem, więc mogę Wam na te 10 dni zniknąć z sieci, ale obiecuję, że narobię materiałów na wpisy po powrocie.

Dziękuję Wam, że jesteście ze mną. Nawet nie wiecie, z jaką niecierpliwością czekam zawsze na komentarze po publikacji notki i jak wielką frajdę sprawia mi ich czytanie. Ta frajda właśnie przede mną.

Wasza rycząca czydziechajedynka.