7 sytuacji, w których ludzie niepotrzebnie mówią innym, jak powinni się czuć.

Od dziecka jesteśmy tego uczeni. Mówi się nam, jak powinniśmy się czuć. Wmawia się, że w pewnych sytuacjach powinniśmy być szczęśliwi a w innych smutni. Że to szczęście i ten smutek powinniśmy okazywać w jakiś konkretny sposób. I że odstępstwa od normy źle o nas świadczą.

„Powinieneś się wstydzić” mówi się do dziecka, które zrobiło coś niezgodnego z dobrym obyczajem. „Czemu się wściekasz? Powinieneś być szczęśliwy, że twój brat coś dostał” wmawiamy małemu chłopcu, który jest zazdrosny o zabawkę brata.

Gdy dorastamy, indoktrynacja trwa. Okazuje się na przykład, że jest jeden przyjęty model przeżywania żałoby po kimś bliskim i społeczeństwu (a także dość bliskim nam osobom) trudno zaakceptować fakt, że ktoś tę żałobę przeżywa krócej, mniej intensywnie lub po prostu w mniej widoczny sposób niż by się tego można było spodziewać. Potem pojawiają się plotki, krzywe spojrzenia i domysły, że „na pewno nie kochał żony, skoro już w miesiąc po jej śmierci umawia się z inną”. Albo że taka niewdzięczna córka, bo matkę straciła niedawno, a jakaś taka dziwnie uśmiechnięta po mieście chodzi. I ciągle na imprezy.

Nie da się kogoś zmusić do konkretnych uczuć. Można oczywiście wpływać na drugiego człowieka i różnymi działaniami doprowadzić go do danego uczucia – na przykład do miłości, radości strachu lub smutku, ale nie można nikomu „wytłumaczyć”, że od teraz powinien daną emocję czuć. Nie da się. Uczucia są czymś, na co świadomość nie ma większego wpływu i jedynym, co osiągniemy, nakłaniając do nich drugą osobę, będzie wyrzut sumienia lub poczucie niskiej wartości z powodu nieumiejętności sprostania naszym oczekiwaniom. A jednak wciąż to robimy – naszym dzieciom, partnerom, przyjaciołom.

Zacznijmy od miłości. Nie można do niej nikogo zmusić. Ona pojawia się sama, umotywowana działaniami drugiej osoby (dlatego zakochujemy się w tym a nie innym człowieku), hormonami (dlatego matka przeważnie zakochuje się w dziecku) oraz tym, jak zostaliśmy wychowani i jakie mamy wzorce (dlatego często ludzie z patologicznych środowisk „trafiają” potem na toksycznych partnerów życiowych).

Jak ona może go nie kochać?!

Kilkakrotnie w życiu spotkałam się z ludźmi, którzy tak wypowiadali się o jakiejś znajomej: On jest dla niej taki dobry. Kwiaty jej przynosi, miły jest, opiekuńczy, nie awanturuje się, a ona kretynka jakaś chce odejść. No nienormalna jakaś. Och, gdyby to było takie proste… Gdyby tylko można było zakochać się we „właściwym” człowieku… Problem w tym, że po pierwsze serce nie sługa. A po drugie – my widzimy w innych związkach tylko to, co na wierzchu. Nie wiadomo, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami. Nikt nie ma obowiązku kochać drugiego człowieka i brak tej miłości nigdy nie świadczy o „głupocie” lub złym charakterze.

Wyrodna matka!

Innym, dość często spotykanym błędem jest próba zmuszenia matki do kochania swojego dziecka. Wiem, że to dla wielu z Was jest dość abstrakcyjne, bo wiele matek kocha swoje dziecko już będąc w ciąży, a potem ta miłość tylko rośnie – ale uwierzcie mi, są matki, które zaczynają kochać swoje dziecko dopiero po porodzie, albo nawet i później, po kilku miesiącach macierzyństwa. To jest zupełnie normalne i częstsze niż nam się wydaje. Problem w tym, że żyjemy w takim terrorze jedynego dobrego, właściwego macierzyństwa i matki Polki idealnej, że wiele kobiet się do tego nie przyznaje. Co gorsza – w takiej kobiecie budzi się poczucie winy, bo wydaje się jej, że jest przez to złą matką. Że czegoś jej brakuje i dziecko na tym ucierpi. A to nieprawda. Dziecku na początku wystarczy bliskość, czułość i opieka. A gdy jest jeszcze w brzuchu, to w ogóle wystarczy mu spokój i zdrowy tryb życia mamy. Miłość przyjdzie potem nie zostawiając żadnych blizn i traum na jego psychice.

Zła macocha

Kolejny przykład z mojego podwórka: macochy i ojczymowie. Świat wymaga od nich, żeby kochali swoich pasierbów. Bo tak należy. Bo dzieci tego potrzebują. A tymczasem tak naprawdę wystarczy się lubić i szanować. Mam wrażenie, że więcej złego wynika z tej presji miłości niż dobrego, bo taka macocha lub ojczym, którzy – jak by na to nie patrzeć – NAGLE stają się opiekunami zupełnie obcych dzieci, nie umieją ot tak, zaraz ich pokochać. Nie mają wsparcia hormonalnego jak inni rodzice, nie są z nowymi dziećmi zżyci, a do tego wszystkiego dochodzi jeszcze zazdrość dziecka o mamę / tatę, problemy z byłym partnerem rodzica (dość częste zjawisko niestety) oraz fakt, że nowa machocha lub ojczym nie mają żadnej realnej władzy nad dzieckiem i nie mogą na równi z partnerem decydować o jego wychowaniu, edukacji i rozwoju emocjonalnym. To oczekiwanie miłości jest ostatnim gwoździem do trumny i tak trudnej relacji. Dlatego gorąco Was namawiam, żebyście nigdy, ale to przenigdy nie próbowali naciskać na nowego partnera – ani na dzieci – by się kochali. Zaczną się darzyć miłością lub nie. To ich decyzja, ich relacja, ich sprawa. I do niczego ta ich miłość nie jest niezbędna, bo można naprawdę żyć szczęśliwie razem w takim układzie bez miłości. Wystarczy sympatia i szacunek.

Małe wielkie problemy

Pamiętacie, jak kiedyś płakaliście strasznie długo, bo dostaliście dwóję z matmy lub jakaś koleżanka brzydko do Was powiedziała przy kolegach w szkole? Dziś wzruszylibyście ramionami, ale wtedy to był problem na miarę dzisiejszego rozwodu lub wywalenia z pracy. Pamiętam doskonale dramatyczny ton moich wpisów w pamiętniku, gdzie „potwornym cierpieniem” nazywałam coś, czego dziś nie zaszczyciłabym nawet jedną łzą. Dzieci przeżywają swoje problemy zupełnie inaczej niż dorośli. Co więcej – to nie dotyczy tylko relacji dziecko – dorosły.

Różnice występują też między samymi dorosłymi. Dla jednych bałagan w domu i góra naczyń w zlewie to nic takiego i mogą spokojnie cieszyć się życiem i funkcjonować w takim wnętrzu – podczas gdy dla innych to poważny problem, przez który nie potrafią się skupić, pracować i odpoczywać. Czy wydaje się Wam niedorzecznym, że żona może się rozwieść z mężem przez to, że on nie odkładał kubków do zmywarki? Bo tak się zdarza. Jeśli dla kogoś odkładanie brudnych naczyń do zmywarki jest bardzo ważne i powtarza to, tłumaczy partnerowi od lat – a ten partner nic w swoim zachowaniu nie zmienia (choć ta zmiana przecież nie kosztowałaby go zbyt wiele) to znaczy, że ktoś tu nie szanuje uczuć drugiej osoby i nie zależy mu na niej na tyle, by małym kosztem zdjąć z jego barków pewien istotny dyskomfort, na który ona nie ma wpływu. Trochę zachachmęciłam… W każdym razie chodzi mi o to, że każdy człowiek przejmuje się daną rzeczą na swój własny sposób i ten sam problem może mieć różną wielkość dla dwojga różnych ludzi. Trzeba to uszanować i zaakceptować percepcję drugiej osoby – a nie próbować ją na siłę zmienić. Nie da się.

Żałoba nie jest dla innych. Jest dla ciebie.

Jest taka teoria, że ślubu nie bierze się dla siebie, tylko dla rodziny. Dlatego nawet nowoczesne, młode pary, które najchętniej bawiłyby się z kieliszkiem wina na kameralnym weselu z własną listą mp3 – wynajmują DJa weselnego i piją wódkę przy oczepinach z całą bandą zbereźnych wujków. Spoko. Nie mam nic przeciwko, jeśli ktoś czuje taką potrzebę i tak został wychowany. Ale już cholera mnie bierze, gdy słyszę, jak krytykuje się czyjąś żałobę. Bo ona nie jest dla rodziny, dla sąsiadów i znajomych. Nie jest na pokaz. Jest w środku i jest bardzo osobista.

Strata bliskiej osoby jest tak trudnym, bolesnym wydarzeniem, że naprawdę ostatnim, czego potrzebuje wtedy człowiek, jest krytyka otoczenia. A żałobę przeżywają najbliżsi, więc powinno się im wtedy dać przestrzeń, wolność i zrozumienie dla tego, jak się czują. Nie ma jednego zatwierdzonego sposobu na żałobę, więc jeśli straciłeś kogoś bliskiego, nie masz obowiązku ani płakać, ani siedzieć w domu, ani być nieszczęśliwym. Nie masz żadnego obowiązku. Możesz w ogóle nic nie czuć, możesz poczuć smutek po dłuższym czasie, możesz czuć smutek w środku i zupełnie nie pokazywać go innym, możesz też po prostu być smutnym krótko. „Za krótko” zdaniem innych. Ale to nieprawda.

Scenariuszy i powodów dla krótkiej lub w ogóle nawet nieistniejącej żałoby może być wiele. Na przykład długie umieranie, które daje czas na oswojenie się ze śmiercią. Wtedy często pojawia się też poczucie ulgi – że ktoś bliski już nie cierpi, bo umarł. Albo że JA też już nie cierpię, bo opieka nad umierającym człowiekiem jest trudna i wymagająca. Nie ma nic złego w poczuciu ulgi, która potrafi przyjść po śmierci takiego człowieka. Poza tym niektórzy przeżywają żałobę w nietypowy sposób, bo śmiechem odreagowują stres. Tak więc czuj się, jak chcesz. I w dupie miej, co myślą o tym inni ludzie.

Wstyd, wdzięczność, skrucha.

To chyba najczęściej wymagane emocje od dzieci. Okazuje się, że dziecko „powinno się wstydzić swojego zachowania”, „powinno być wdzięczne mamie za pomoc” i „powinno być mu głupio i żałować swojego czynu”. Od dzieci wymaga się też często przepraszania za swoje zachowanie inne dzieci, co jest zabiegiem tak kompletnie bezcelowym i głupim, że aż mi głupio (sic! :)), że sama kilka razy prosiłam o to dziecko. Już zmądrzałam :)

Przeproszenie jest narzędziem, które ma na celu dwie rzeczy:
1 – sprawienie, by osoba pokrzywdzona poczuła się lepiej.
2 – poprawienie relacji między osoba pokrzywdzoną a sprawcą krzywdy.
Jeśli dziecko przeprasza machinalnie, niejako na rozkaz rodzica, „bo powinno”, to uwierzcie mi, to drugie dziecko WIE, że przeprosiny nie są szczere. A przepraszające dziecko wcale nie rozumie, że zrobiło coś źle, tylko po prostu próbuje nie wpakować się w większe kłopoty, przeciwstawiając się rodzicowi. W efekcie nikt niczego się nie uczy, cel przeprosin nie zostaje osiągnięty i w ogóle o kant dupy potłuc takie wychowanie. Ale wracając do tematu…

Wstyd i skrucha to są emocje, które rodzą się w środku człowieka w wyniku świadomości popełnionego błędu. Jeśli tej świadomości nie ma, to nie da się też wywołać skruchy i wstydu. Jedynym sposobem na wychowanie człowieka tak, żeby wstydził się jakichś swoich zachowań i żałował ich, jest pokazanie mu, że te zachowania mają negatywny wpływ na innych ludzi lub na niego samego i że nikt inny tak się nie zachowuje – a przynajmniej nikt w jego środowisku, nikt dorosły, nikt fajny, mądry, dojrzały, dobrze wychowany itp. Czyli nikt z grupy, do której dziecko aspiruje.

To samo z wdzięcznością. Sam nie będziesz wdzięczny nikomu, jeśli najpierw nie poczujesz, że ta osoba robi ci jakąś przysługę, której po pierwsze nie musi robić, a po drugie, którą robi ją jakimś kosztem. Jeśli nie masz tej świadomości, to nie będziesz wdzięczny. Proste. Dziecko nie może być wdzięczne rodzicowi za opiekę nad nim, bo ta opieka jest obowiązkiem rodzica i rodzic nie może jej nie wykonywać. Co więcej – dziecko nie prosiło się o przyjście na świat nie mogło „odmówić” tej opieki.  Dziecko nie będzie też wdzięczne za jakąś nadprogramową przysługę rodzica (na przykład za kupno smartfona lub zostawienie mu domu na weekend, żeby mogło urządzić megaimprezę dla kumpli), jeśli nie zrozumie, jaki jest koszt takiej przysługi (pieniądze lub czas potrzebny na ogarnięcie domu po imprezie, tłumaczenie się sąsiadom i mędzenie o tym, że trzeba umyć tę podłogę, bo cała się lepi). Tak czy inaczej, nikt nie ma obowiązku czuć się wdzięcznym. To uczucie albo się pojawia – albo nie. Taka wymuszona wdzięczność jest pusta, nic nie znaczy, niczego nie uczy.

Depresja

Jim Carrey powiedział kiedyś: Chciałbym, żeby wszyscy byli sławni i bogaci oraz żeby dostali wszystko to, o czym marzą, bo tylko wtedy zrozumieją, że nie o to chodzi. 

Na depresję chorują wszyscy, niezależnie od wieku, stanu zdrowia, stanu posiadania, urody i liczebności rodziny. Oczywiście pewne elementy tej układanki mają większe lub mniejsze znaczenie, ale akurat sława, uroda i pieniądze grają tak małą rolę w walce o życiowe spełnienie, że używanie ich jako argumentu za „powinieneś być szczęśliwy” jest po prostu głupie. Najwięksi, najzdolniejsi, najpiękniejsi i najsławniejsi ludzie często byli, są i będą nieszczęśliwi.

Jeśli więc chcesz pomóc komuś, kto jest w depresji – lub nawet w zwykłym dołku – nie tłumacz mu, że ma wszystko, czego do szczęścia potrzeba. Usiądź obok, pogadaj, posłuchaj, pokiwaj głową. Przytul. Opowiedz o swoich doświadczeniach. Pozwól mu na takie emocje, jakie ma. I spraw, żeby mógł je przy tobie wyrazić – jasno, szczerze, bez wstydu i poczucia winy.

Nie da się zmusić drugiego człowieka do miłości, żalu, szczęścia lub wstydu. Można go tylko zmusić do tego, by udawał miłość, żal, szczęście lub wstyd. Takie udawanie często okupione jest rosnącym poczuciem winy i utratą szczerości w Waszej relacji, którą trudno będzie odzyskać.