A wiec będzie chłopiec.

Zarówno chiński kalendarz płci, jak i cała masa ciążowych przesądów mówiły jednoznacznie – będę miała dziewczynkę. Bo i makarony i słodkości jadłam, i trądzik ciążowy miałam w pierwszym trymestrze, i jakoś tak czułam, że dziewczynkę urodzę. A tu się okazuje na USG, że zdecydowanie chłopak. Mój pierwszy, Seby już trzeci. Tak mnie zaskoczyła ta wiadomość, że wracałam do domu z tępym wzrokiem wbitym w jezdnię przed nami, oczami mokrymi od wstrzymywanych łez rozczarowania i straszną wizją przyszłości z chłopcem, który przecież będzie sikał przy przewijaniu na wszystkie strony, potem będzie się bił w szkole, jego też będą bili, bo dziewczynek jakoś się nie tyka, ale faceci dostają ciągle, potem może i w ciąże nie zajdzie młodocianą, ale zapłodnić jakąś dziewczynę to a i owszem, a przecież na rodzicach takiego małolata potem alimenty spoczywają, potem będzie u mnie mieszkał całe życie, siedział na kanapie i mecze oglądał, generalnie wizja jak z horroru.

Słyszę tylko te ciche pocieszenia od Seby i własnej myśli pragmatycznej: to dobrze, bo po chłopcach ciuchy będą, zaoszczędzimy na ubraniach. Ale w środku mi smutno. I jak mi jakaś do porzygania szczęśliwa matka powie, że to źle, że czułam się rozczarowana, to tylko prychnę pogardliwie. Bo ja wiem, że mi przejdzie. Wiem, że się zakocham w moim synu, jak go tylko zobaczę. Wiem, że „najważniejsze, żeby było zdrowe”. Ale człowiek ma prawo się czasem na coś nastawić i potem czuć rozczarowanie. To normalne i jestem pewna, że wiele matek tak miało, ma i mieć będzie. Wiem, bo jedna z nich, moja koleżanka, przyznała mi się, że jak się dowiedziała o swoim pierwszym synu, to się w tym gabinecie poryczała i miała ochotę jebnąć lekarzowi ze złości. Że jak to?! Ona ma w brzuchu małego fiutka?! Ona miała mieć dziewczynkę z kucykami! Taki był plan, tak czuła i tak miało być! No. A teraz kocha swojego synka, nie ubiera go w różowe sukienki i jest szczęśliwą matką. Tak więc drogie baby, to normalne, że się czasem nastawiacie na płeć a potem Wam smutno, gdy się plany nie sprawdzają. A często się nie sprawdzają. Grunt to się nie oszukiwać i pozwolić sobie na upust emocji.

Wracając jednak do sceny w samochodzie, gdy Seba prowadzi a ja smutna wgapiam się w ulicę.
– Pamiętasz, że myśleliśmy o imieniu Kordian..?
– Tak.
– Podoba ci się?
– Tak. – ale po chwili zastanowienia dodaję – Nie. Jednak nie. Bo to męska cipa była. Kryzysy egzystencjalne, jeszcze wiersze będzie pisał, przesrane.
Seba milczy chwilę, po czym wpada na genialny pomysł.
– No to jak chcesz, żeby taki męski i twardy był, to może… Conan?

I to podziałało. Na twarz wpełzł mi szeroki uśmiech. Wyobraziłam sobie chłopaka o imieniu Conan Kozakiewicz (jeszcze nie zdecydowaliśmy, czyje nazwisko będzie nosiło dziecko). No czy wy to sobie wyobrażacie?

Conan. Kozakiewicz.

Epic.

W rozmowie z przyjacielem kilka godzin później stworzyliśmy nawet scenariusz wychowania takiego chłopaka. Od dziecka w prezentach dostaje tylko miecze. Do mleka dodajemy mu zawsze odrobinę cyjanku, żeby się uodpornił na trucizny. Śpi zawsze na dworze, pod gołym niebem, czy zima czy lato, czy deszcz czy śnieg. Od małego chowa się z dzikimi zwierzętami. Dostaje na własność szczeniaczka, z którym się chowa i którego szkoli. Gdy kończy 7 lat, musi go zabić, żeby udowodnić swoją siłę psychiczną i nauczyć się, że nie wolno się do niczego przywiązywać. Gdy kończy 10, zostaje nagi wyrzucony z helikoptera w środku kanadyjskiego lasu i musi przetrwać 6 miesięcy zupełnie sam w dziczy…

No chyba, że okaże się bardzo wrażliwym chłopcem, który nosi okulary, ma astmę, zwolnienie z wuefu i pisze wiersze. ;)

A tak naprawdę to nie nazwiemy go ani Kordian ani Conan, bez obaw :) Jeszcze nie wiemy, ale pewnie na blogu dostanie jakąś ksywę, żeby uchronić jego anonimowość od samego początku. Nie żebym coś miała do matek, które pokazują swoje dzieci na blogach – ale jakoś tak czuję, że to będzie dla mnie naturalniejsze, jednak nie ujawniać. Idę w ślady Nishki. :)