Blogerzy po konferencjach i kapłan Cenzary.

Blogerzy są niebezpieczni. Wychodzisz sobie na kulturalną konferencję z kulturalnymi blogerkami (m.in. z niejaką Dorotą K., przy której czujesz się bezpiecznie, bo przecież najwyżej likierku się napije a o 10 zagoni do łóżka, nakarmiwszy wcześniej sowicie), a tu się okazuje, że najpierw… …wyganiają Was z dwóch barów „bo już nie przyjmujemy zamówień”, potem idziecie gdzieś przez las po bruku na imprezę, która nie jest Waszą imprezą, ale kolega mówi, że jest open bar i warto spróbować, nie wpuszczają Was, potem nie chcą wypuścić, potem uciekacie po błocie bocznym wyjściem, potem jedziecie do najlepszej restauracji w Warszawie otwartej 24/7, gdzie spotykacie Wałęsę i ministra finansów, robicie film, pijecie zdrowie kolegi, który akurat ma urodziny, tańczycie salsę, umawiacie się na wspólne biznesy po czym odprowadzacie Dorotę na adres, którego nie ma. Bo Złota 2 przecież nie istnieje. A… byłabym zapomniała. Wracałam taksówką:
– Dobry wieczór.
– Dzień dobry.
– Na takiatakiadres poproszę.
– A pani nie musi do pracy zaraz?
– Jestem blogerką. Ja nic nie muszę.
– Hm…
I tak jedziemy przez miasto, dojeżdżamy do mojej ulicy, ja wskazuję budynek, przy którym możemy się zatrzymać, na co pan taksówkarz z tajemniczym uśmiechem mówi:
– Przy tym różowym, tak?

Tam nie ma różowego budynku. I teraz nie wiem, czy on powiedział „różowy” czy „rurzowy”. Będzie mnie to trochę męczyło.

Na koniec NIUS BLOGOWY.
Rurzowy blogasek zdobył kapłana. Kapłan był początkowo niechętny do pracy w internetach, ale Justynides cyknęła mu słitaśną fotkę na fejsa i jakoś dał się przekonać. Kapłan Cenzary będzie zajmował się przypominaniem o istnieniu Świętego Regulaminu oraz dbaniem o porządek w komentarzach, bo ja nie mam serca tego robić.
Przywitajcie się. Do Kapłana Cenzarego można mówić „tato”, bo „ojcze” to tak jakoś zbyt oficjalnie…