Brzydka twarz miłości

turandot

Przyjęło się uważać miłość za najpiękniejsze, najwznioślejsze uczucie, którego idea pozbawiona jest skaz. Tak opisuje ją list do koryntian, będący chyba najczęściej czytanym przez księży tekstem podczas ślubów. Tak definiuje ją ogólnie chrześcijaństwo. Tak my lubimy o niej myśleć. Nadajemy jej własne, bajkowe znaczenie. Narzucamy jej pełen altruizm, pozytywną energię i widzimy w niej emocjonalny silnik świata – czasem wręcz jedyny sens istnienia i jedyną „dobrą” siłę sprawczą naszych czynów.

Cóż… Ja ją widzę zupełnie inaczej. Bo poza tą jasną stroną miłości, która faktycznie napędza nasze życie i pozwala nam unosić się w powietrzu ze szczęścia oraz uszczęśliwiać innych – dostrzegam w niej ogromny egoizm i niszczycielską siłę, która nie zważa na ofiary, tylko brnie ślepo przed siebie, wpatrzona tylko w jeden, upragniony cel. Czują ją wszyscy zdradzeni, czują ją rodziny, które zostały porzucone dla kochanków. Czują ją wreszcie sami nieszczęśliwie zakochani – a nawet obiekty zakochania, nierzadko izolowane od reszty świata i ograniczane „w imię miłości”. Miłość nie jest wcale pięknem i dobrem wcielonym, skoro pozostawia za sobą tyle ofiar.

W poprzednim tekście opowiedziałam Wam bajkę. Była nią historia księżniczki Turandot i księcia Kalafa z opery Pucciniego. Byłam ciekawa, czy domyślicie się, o którą operę chodzi (i oczywiście okazało się, że Wy wszyscy tacy mądrzy i wszystko przejrzeliście… Jego imię brzmi: Miłość. uszanowanko!) oraz jak ocenicie urodę tej historii. Czy Kalaf wyda Wam się idiotą czy mądrym, zakochanym facetem? Czy Turandot będzie w Waszych oczach okrutną kobietą bez serca – czy skrzywdzoną przez życie, wrażliwą istotą? Czy ich miłość usprawiedliwi cierpienie, które zadała światu? A może to Waszym zdaniem nie była miłość?

Gdy sama po raz pierwszy obejrzałam tę operę, miałam o Turandot bardzo złe zdanie. Po pierwsze dlatego, że jestem wychowana w duchu religii chrześcijańskiej (pomimo że mój dom był zawsze domem ateistów) i wartością nadrzędną była dla mnie nie miłość – ale dobro oraz to, by nikogo nie krzywdzić. Po drugie dlatego, że wzięłam historię księżniczki dosłownie, a nie jako metaforę. Dziś patrzę na nią właśnie metaforycznie i chyba dzięki temu odnajduję w niej wiele piękna.

Tak, to jest dla mnie właśnie idea miłości. Uczucie, które nie zważa na nic poza osiągnięciem swojego celu. Stan, w którym liczy się dla Ciebie tylko i wyłącznie osoba, którą kochasz. Egoizm, który pcha Cię do złamania wszelkich zasad w imię osiągnięcia celu, zdobycia ukochanego, spełnienia się w miłości. Podkreślam tu słowo „idea”, bo takiej miłości nigdy się nie doświadcza. Jest to idea platoniczna, która stanowi definicję pojęcia doskonałego, niedoścignionego wzorca. Ale są historie, emocje i ludzie, którzy są jej bliżej lub dalej. I Turandot wraz z Kalafem byli jej tak blisko, że dla nas, „normalnych ludzi” wydaje się to obrzydliwe. Pomyślcie jednak, czy sami nie bywacie podobnie okrutni, gdy kochacie. Przypomnijcie sobie dylemat operatora mostu zwodzonego, który staje przed wyborem: zabić setki ludzi czy zabić własne dziecko.  Czy ocenilibyście jego wybór równie bezlitośnie, jak oceniacie bohaterów Turandot?

To naprawdę ciekawe zagadnienie moralne i chętnie dowiem się, jakie są Wasze przemyślenia na ten temat. Dla mnie miłość jest piękna nawet w tym okrucieństwie i egoizmie. Obrzydliwie piękna, ale jednak piękna. Tak jak piękna potrafi być niszczycielska siła żywiołu.