Chemia miłości

To odróżnia człowieka od zwierząt, że mamy samoświadomość i głębokie uczucia. Jakie? A no na przykład miłość!

Nie. W istocie nie różnimy się niczym od zwierząt, bo sami jesteśmy zwierzętami. A to, co czujesz, kochając, nie różni się niczym od tego, co czuje pies, gdy suka za ścianą ma cieczkę. Jesteśmy psami i sukami. Jesteśmy wiernymi, niczego niekwestionującymi poddanymi matki Natury, którzy gorliwie wypełniają jej polecenia. A brzmią one: żyj i rozmnażaj się. Jesteś tylko przedstawicielem twojego gatunku, a ten gatunek ma przetrwać. Roger roger. Wykonać. Over and out.


Co się ze mną dzieje? Nie mogę spać. Nie mam apetytu. Serce mi wali w piersi jak emeryci do drzwi Amber Gold. Ja go chyba …kocham!
Tak. To na pewno jest wyższe uczucie. To jest wielkie, piękne, prawdziwe i nie do opisania przez nikogo. Nie ma definicji miłości, bo nie da się zdefiniować idei. A on… On jest moją drugą połówką. To z nim chcę się zestarzeć. To z nim chcę mieć dzieci. Bla bla bla bla bla.


Nie śpisz, bo nie pozwala ci na to adrenalina.
Tak, ta sama, która pojawia się, gdy skaczesz na bungee, uciekasz przed policją albo zostajesz przyłapany na ściąganiu. Ona ma Ci dać siłę do walki lub ucieczki. W tym przypadku walki z rywalami, walki o uznanie wybranki, pokazanie swojej siły, energii i zdrowia. A. I przytrzymanie partnerki, gdy będzie się wyrywać podczas seksu.


Gdy jesteśmy zakochani, to nie chorujemy
. A właściwie – nie czujemy się chorzy (chyba że z wielkiej miłości…) To adrenalina sprawia, że nawet chory lub zraniony organizm ma siłę na ratowanie swojego życia. Twoje ciało nie wie, czy się zakochałeś czy uciekasz przed tygrysem. Czuje adrenalinę, więc daje Ci moc. Nawet bólu się wtedy nie czuje.


Ale uwaga. Adrenalina jest narkotykiem
. Można się od niej uzależnić, ale co gorsza – łatwo mieć po niej doła. „Pierwszy kryzys w związku następuje po 3 miesiącach”. Tia. Kryzys. Po prostu odłączono Cię od kroplówki z adrenaliną i masz zjazd.


Adrenalina przyspiesza tętno
. „Jak mi serce bije na Twój widok”. Rozszerza źrenice. „Patrz mu w oczy, to w oczach wyczytasz, czy Cię kocha!”. Hamuje perystaltykę jelit i wydzielanie soków trawiennych. „odkąd się zakochałam, w ogóle nie mogę nic zjeść!”. To przecież jasne, że jak Cię goni tygrys, nie masz czasu na jedzenie, wypróżnianie się, rodzenie (adrenalina rozluźnia też mięśnie macicy przy porodzie) – ani Twój organizm nie chce marnować krwii na procesy, które nie są niezbędne do ucieczki.


Nie masz też czasu myśleć
. Dlatego zachowujesz się jak idiota. Po co myśleć? Za włosy i do wyra. Do tego nie potrzeba mózgu. Im mądrzejsze, pełniejsze i sensowniejsze wiadomości płyną od Twojego adoratora, tym mniejsza szansa, że się zakochał.


Temu wszystkiemu winne są adrenalina, dopamina, fenyloetyloamina, serotonina lub endorfiny. Jesteśmy nimi sterowani
. Stan euforii, bezsenność, energia, radość, ból brzucha, rumienienie się, przyspieszone bicie serca, wzrost ciśnienia krwi – ale też ten stan, gdy ktoś nam nagle odbierze siebie jako hormonalnego prowokatora. Smutek, żal, lęk, depresja, brak sił, zmęczenie, otumanienie a nawet brak chęci do życia.

Czucie i wiara silniej mówią do mnie niż mędrca szkiełko i oko? Adaś… ty ćpunie miłości…


A co wpływa na to, że wybieramy ten a nie inny obiekt zakochania?
Natura każe nam wybrać najlepszego faceta z możliwych. Możliwych – dla Ciebie. Jeśli więc masz niskie poczucie własnej wartości (albo doświadczenie nauczyło Cię, że powodzenia to Ty raczej nie masz), zadowolisz się pierwszym lepszym i byle Bolkiem się naćpasz. Jeśli zaś doświadczyłaś już wielu sukcesów w uwodzeniu, nikt Cię nie rzucił i nie masz wątpliwości co do swojej wartości – tylko niewielu z mężczyzn będzie w stanie Cię zainteresować. Tym się różnimy od męzczyzn. Oni biologicznie mogą płodzić dzieci praktycznie bezustannie – my możemy tylko do menopauzy i z conajmniej rocznym odstępem między zapłodnieniem. Dlatego jesteśmy bardziej wybredne i dla większości kobiet seks bez zakochania jest sprzeczny z ich wewnętrznym systemem wartości (albo wręcz niemożliwy, bo nie są w stanie się podniecić). Wybieramy najlepszych możliwych. Wybieramy tych, którzy sami nie są rzucani. Którzy cieszą się powodzeniem, są silni, inteligentni, mają pieniądze, są pewni siebie. Bo to są, wg naszego oprogramowania biologicznego, nosiciele wartościowego kodu genetycznego. Z tego samego powodu lubimy często tych niedostępnych. Żonatych (bo sprawdzili się jako mężowie i ojcowie) lub podrywaczy (bo milion much nie może się mylić). Lubimy facetów, którzy wydają się lepsi od reszty i nie boją się konkurencji. Nie boją się, czyli nie muszą się jej obawiać. Coś w tym jest. Biorę.


Są jeszcze inne powody. Obiekt naszej miłości powinien być zdrowy, symetryczny, podobny do nas
(ludzie najchętniej łączą się w pary w obrębie swojego koloru skóry, koloru włosów, postury, wzrostu itp.). No i fajnie, żeby wydzielał dużo feromonów – albo wydzielał te właściwe – bo feromony nie są jeszcze dokładnie zbadane i niewiele o nich wiadomo. Ponoć wydzielają się m.in. w zagłębieniu między nosem a ustami. To by tłumaczyło zwyczaj pocałunków. No bo niby czemu ludzie się całują? Po cholerę nam to?


Wyzute to wszystko z piękna? Obdarte z uroku? Niepotrzebnie rozłożone na cześci?
Ależ skąd. Wciąż działa tak samo. I wciąż ten nasz zdradziecki umysł będzie dopisywał do miłości metafizyczne teorie. Umysł naukowca, umysł poety. Nawet umysł Segritty.