Chleb z Masłowską no i wogle.

Nigdy nie przepadałam za Masłowską i w sumie wciąż nie przepadam. Zmierzyłam się kiedyś z „Wojną polsko – ruską” i poległam po kilkunastu stronach. Nie lubię takiej formy, takiego języka, ogólnie tej stylistyki. Jestem staromodnym, prostej konstrukcji czytelnikiem, który lubi, gdy książka po prostu opowiada jakąś historię a nie ubiera ją w kontrowersyjne, wykwintne lub mądre słowa. Nie lubię też, gdy artysta skupia się na formie, więc nie dla mnie większość współczesnych sztuk teatralnych, malarstwo abstrakcyjne i cała ta „offowa sztuka”, która ma szokować niestandardowym podejściem twórcy do przedmiotu. Treść jest dla mnie najważniejsza. Forma może być szczątkowa, taka minimalna, żeby w ogóle tę treść wyłożyć. Zjem ze smakiem najwykwintniejszą potrawę – rękami, na ławce pod blokiem, z plastikowego talerzyka. Jestem więc chyba ostatnią osobą, której mógłby się spodobać najnowszy klip Masłowskiej „Chleb”.

A podoba mi się.

Podoba mi się użycie potocznego języka z błędami do lirycznego tekstu. Podoba mi się wyśmianie maskotek za naklejki, które dostajemy od truskawek ze śmietnika. Podoba mi się dystans do siebie Anji Rubik. Podoba mi się Janusz Chabior jako ksiądz (chociaż on akurat to zawsze mi się podoba). Podoba mi się profesjonalnie amatorsko wykorzystany greenbox, nawet po to, żeby podłożyć salę gimnastyczną jako tło dla tańczących dziewczynek – podczas gdy najprawdopodobniej właśnie w takiej sali gimnastycznej były one nagrywane. Podoba mi się bezczelne wykorzystanie nazw marek (Żabka, Tajger). Podoba mi się kontrast między realistyczną wersją świata i tą wymarzoną – oczami niuni i kolesia z blokowiska.

Nie podobają mi się za to inne piosenki z płyty Masłowskiej, choć może jeszcze się do nich przekonam.