Ach, wrócę jeszcze do tematu piękna i brzydoty ciała, bo czuję, że nad tego ciała postrzeganiem w dzisiejszym społeczeństwie trzeba pracować – a ja mam oczywiście głębokie poczucie misji w blogowaniu ;)
Jest coś takiego jak norma. I normalne ciało. Normę przeważnie kształtuje po prostu większość, więc można powiedzieć, że normalna kobieta to taka uśredniona ze wszystkich kobiet. Normę ustala też biologia / medycyna, więc nie powinno spotykać się z żadnym sprzeciwem twierdzenie, że kobieta o BMI 18,5–24,99 jest po prostu normalnie zbudowaną, zdrową kobietą. Teoretycznie też właśnie takie idealne, zdrowe BMI powinno uchodzić za najpiękniejsze, bo natura każe nam uznawać za piękne to, co jest zdrowe. Nie jest tak do końca, bo na nasze poczucie estetyki wpływa też kultura i zmieniająca się w różnych czasach i społecznościach moda. Nie zamierzam z tą modą walczyć, bo się po prostu nie da. Moda ma wpływ również na mnie – niezależnie od tego, jak bardzo chciałabym być obiektywna i „ponad trendami”.
Ale…
Tak jak nie mam nic przeciwko temu, co się komu podoba – tak stanowczo sprzeciwiam się przesuwaniu granicy normalności zgodnie z aktualnymi trendami. Bo czym innym jest mówienie „podobają mi się chude kobiety” lub „podobają mi się grube kobiety” a czym innym jest nazywanie chudej kobiety normalną, normalnej kobiety – grubą lub pójście w zupełnie drugą stronę i nazywanie normalnej kobiety chudą a grubej – normalną. Bo to jest kucie definicji na nowo, zupełnie niepotrzebnie zresztą, bo niezgodnie zarówno z wyglądem przeciętnej kobiety jak i z jej definicją medyczną.
Spójrzcie na poniższy rysunek. Macie tu graficzną reprezentację kobiety z różnymi BMI. To, że projektanci mody lansują dziś model chudy, wręcz anorektyczny, nie oznacza, że jest to kobieta o normalnej budowie. To, że grube kobiety nazywają szczupłe kobiety wieszakami też nie oznacza, że szczupłość wypadła nagle z normy.
Jestem za postawieniem równości między „normalny” a „piękny”. To dość standardowe podejście, którego się pewnie po mnie spodziewaliście, ale nie oznacza ono, że będę z automatu nazywać brzydkimi wszystkie ciała chude lub grube. Bo piękno nie leży tylko w BMI i czasem gruba lub chuda kobieta może mieć takie proporcje, które uczynią ją w moich oczach piękną. Tym, co uważam za brzydkie, jest otyłość lub sylwetka anorektycznie chuda. Podchodząc do BMI od strony języka i przymiotników, skala wyglądałaby następująco: wychodzony -> chudy -> (szczupły) -> normalny -> (pulchny) -> gruby -> otyły. I naprawdę uważam, że wszystkie te sylwetki – poza skrajnymi – mogą i powinny mieścić się w granicach dopuszczalnych norm i nie ma nic złego w nazywaniu ich po imieniu. Brzydkie, obrzydliwe, okropne – jest dla mnie tylko to, co niezdrowe. Nazywając kobietę chudą lub grubą, nie umniejszam jej wartości. Po prostu operuję w granicach moich definicji tych terminów, w pełni uznając ich sylwetki za potencjalnie atrakcyjne, w zależności od gustu oceniającego.
Takie jest moje postrzeganie piękna kobiecego ciała i norm. Jestem jednak ciekawa, czy Wasze oczy wydają tę samą ocenę. Przetestujmy to. Dla mnie:
To jest kobieta chuda.
To jest kobieta normalna.
To jest kobieta gruba.
Moim zdaniem nie ma wśród nich ani anorektyczki – ani kobiety otyłej. I wszystkie są w swojej kategorii piękne. Zgadzacie się?