Czy istnieje świat poza internetem?

Zrzut ekranu 2013-11-15 o 12.38.27

– Czy istnieje świat poza internetem? – spytał Daniel Kondraciuk w swoim internetowym talk show.

– Istnieje świat z internetem. – odpowiedziała Ewa Lalik. I miała rację.

Za każdym razem, gdy słucham wywiadów z blogerami w starych mediach lub gdy do „ludzi internetów” zwracają się tradycyjni dziennikarze, mam wrażenie, że słucham księdza Natanka mówiącego o Szatanie. Jest tam jakaś próba zdemonizowania sfery, której się nie rozumie lub której się boi. Zazwyczaj to drugie wynika z pierwszego, bo taka już nasza ludzka właściwość, że widzimy diabła w ciemnościach. A wystarczy przecież zapalić światło, by się okazało, że tam żadnego diabła nie ma, tylko krzesło stoi.

Kondraciuk w swoim pytaniu sugerował, że jesteśmy („my”, bo przecież i Ty, czytelniku, jesteś wyznawcą szatańskiego internetu, skoro to czytasz) w jakiś sposób uzależnieni od sieci i nie umiemy się odnaleźć w tak zwanym realu. To teoria tak stara jak Grono.net, wpisują się w nią też wszystkie ruchy antyfejsbukowe, offlinowe i próbujące namówić ludzi do zrezygnowania z dobrodziejstw internetu z powodu ich domniemanej szkodliwości społecznej. Co chwila widzę na fejsie szeroko lajkowane i szerowane filmiki o smutnych ludziach, którzy nie umieją się oderwać od swojego telefonu, nie wychodzą z domu a kontakty towarzyskie ograniczyli do komentowania zdjęć znajomych na portalach społecznościowych. Przekaz tych filmików jest jasny: internet niszczy przyjaźnie, odbiera radość z obcowania z ludźmi na żywo i czyni z nas komputerowe zombie, które umrą w samotności, oglądając koty na youtubie.

Nope.

Nie twierdzę, że nie ma ludzi od internetu uzależnionych, ale, na Bug, to są rzadkie przypadki patologiczne – tak samo jak są ludzie uzależnieni od pracy w korporacji, nie odrywający oczu od książek albo ograniczający swoje życie towarzyskie do nocnych wypraw klubowych, na których też ze sobą nie pogadają w tłumie tańczących do głośnej muzyki ludzi. Naprawdę każdy rodzaj aktywności i każde narzędzie – stosowane w nadmiarze – może nam popsuć życie towarzyskie i uniemożliwić nawiązanie intymnego kontaktu z drugim człowiekiem. Internet sam w sobie nie jest jakimś wyjątkowym zagrożeniem. Powiedziałabym wręcz, że on te relacje międzyludzkie przede wszystkim ułatwia, a nie psuje. Dzięki niemu nie tylko poznałam wielu ludzi, ale też w bardzo łatwy i szybki sposób mogę się z nimi umówić na spotkanie lub znaleźć i rozwijać wspólne zainteresowania.

Moja najbliższa paczka przyjaciół to ludzie, którzy w większości nie czytają mojego bloga (jeden z kumpli wziął sobie za punkt honoru, że nigdy tam nawet nie zajrzy). Fejsbuka używamy tylko do tego, by umówić się na imprezę, planszówki lub wspólny wypad za miasto. No i czasem rozkminiamy we wspólnej rozmowie pomysły na prezent dla wspólnego znajomego, bo łatwiej sobie wysyłać linki w sieci niż w realu.

Internetu używam do pracy, a czas spędzony na fejsie, instagramie lub youtube to czas, który kiedyś spędziłabym na rozwiązywaniu krzyżówki lub czytaniu gazety. Nie „kradnę” do tego czasu towarzyskiego – po prostu efektywniej się relaksuję oraz zbieram informacje przed komputerem niż przed gazetą. Nigdy nie odmówiłam spotkania na whisky z przyjacielem, „bo muszę siedzieć na fejsie” i zastanawiam się, czy ktoś z Was kiedyś tak zrobił. Bo wydaje mi się, że to całe gadanie o wirtualnych ludziach to jakiś mit. A przecież teoretycznie należę do grupy najbardziej zagrożonej, bo mam dostęp do internetu 24/7 i aktywnie z niego korzystam.

A Wy, czujecie się uzależnieni? Macie problem z kontaktami towarzyskimi? Cierpicie na brak przyjaciół? Czy istnieje dla Was świat poza internetem?