Dlaczego nie powinno się dzieciom zadawać prac domowych.

Gdy pierwszy raz usłyszałam o tym pomyśle, wydał mi się niedorzeczny. Zrezygnować z prac domowych? To przecież ważna część nauki – samodzielna praca. Przecież ja w domu nauczyłam się więcej niż w szkole. Przecież im więcej nauki, tym więcej dziecko wie, prawda? No właśnie nieprawda. A przynajmniej nie do końca.

CO MÓWIĄ NAUKOWCY

Australijski naukowiec zajmujący się psychologią dziecięcą, metodami wychowawczymi i edukacją, dr Justin Coulson, twierdzi, że praca domowa nie tylko nie jest pożyteczna – ale wręcz szkodliwa. Powołuje się na międzynarodowe badania, które udowodniły, że im więcej pracy domowej mają zadawane dzieci – tym gorsze osiągają wyniki w nauce.

Justin napisał nawet list, który wysyłał nauczycielom swoich sześciu córek. W liście podaje wyniki badań i wszystkie argumenty za tym, żeby nauczyciele przestali zadawać dzieciom prace domowe.

Badania dotyczą jedynie dzieci do ok. 14 roku życia. W późniejszych etapach edukacji prace domowe albo nie mają żadnego znaczącego wpływu na osiągnięcia dziecka – albo wpływają pozytywnie, choć w niewielkim stopniu. Dlaczego więc w prawie każdej szkole na świecie, w każdym wieku i w każdym przedmiocie dzieci dostają prace domowe?

Taki zwyczaj, tak się robi

To nie wina nauczycieli, tylko systemu. Nauczyciele zadają pracę domową, bo …tak robią wszyscy. Tak robią ich koledzy, tak robili nauczyciele w ich własnym dzieciństwie. Często na sugestię, że to zły pomysł, pojawiają się głosy “ja dostawałem pracę domową i nie robiłem z tego powodu afery”. Tak, do wszystkiego można przywyknąć, ale zauważmy, że ta praca domowa nigdy nie była przyjemnością. Kojarzyła się z jakąś karą, przykrym obowiązkiem. A takie negatywne kojarzenie sobie nauki ma naprawdę złe konsekwencje dla osiągnięć ucznia, bo jeśli nauka nie sprawia nam przyjemności, uczymy się mniej chętnie, trudniej nam zapamiętywać, nie docieramy głębiej, nie odkrywamy niczego nowego, a często nawet opanowanie podstawy materiału sprawia nam trudności.

Bezpłatne nadgodziny

Zwolennicy pracy domowej twierdzą też, że jest to dobry sposób na zapełnienie dziecku czasu wolnego poza szkołą. Odpowiadam wtedy: A jak Wy byście się poczuli, gdyby Wasz szef dał Wam dodatkową pracę do zrobienia w domu? Tym dla dziecka jest obowiązkowa nauka – odpowiednikiem Pracy. Cały proces edukacji młodego człowieka, zaczynający się już w wieku siedmiu lat i przeważnie docierający aż do pełnoletniości, poza podstawowym wykształceniem obywatela ma też wprowadzić go do pracy w dorosłym życiu. Rodzice idą na około 8 godzin do pracy – a dzieci w tym czasie idą na około 6 godzin do szkoły, gdzie ich głównym obowiązkiem jest przyswajanie wiedzy w ławkach, przeplatane tylko symbolicznymi oddechami w postaci przerw. Ale dorosły pracownik, wracając o 16 do domu ma prawo wyłączyć telefon służbowy i zająć się rodziną, rozrywką, obowiązkami domowymi lub słodkim nic-nie-robieniem. Dlaczego nie dajemy tego samego prawa dziecku? Czy zależy nam na wychowaniu człowieka, który bez mrugnięcia okiem przyjmować będzie od szefa bezpłatne nadgodziny, bo tego nauczył go system edukacyjny?

Nie bój się nudy

“Czyli co? Czyli dziecko po powrocie do domu ma mieć zupełnie wolne? A czym ja mu ten czas zajmę?!”. Niczym. To jest godzina albo dwie godziny dziennie, które dziecko może sobie dowolnie zapełnić, tak samo, jak my zapełniamy nasz czas wolny. Będzie się nudzić? I dobrze! Nuda jest cholernie ważna i bez niej dziecko nie rozwinie swojej kreatywności. Począwszy od zwykłego wyjścia na rower, zagrania z kolegami w piłkę, fikołków na trzepaku i innych aktywności na świeżym powietrzu, dziecko może też czytać, rysować, pisać, układać puzzle, bawić się lalkami, wymyślać gry wraz z rodzeństwem i zająć się wieloma innymi rozrywkami, na które samo wpadnie, uwierz mi. Nie potrzebuje do tego przewodnictwa dorosłych. Wystarczy, że 6 godzin dziennie robi dokładnie to, co każe mu się robić.

LUBIŁAM SIĘ UCZYĆ, ZANIM POSZŁAM DO SZKOŁY

Nie twierdzę, że tylko praca domowa była tym przykrym elementem procesu edukacji, jakiemu zostałam poddana w wieku 7 lat i w którym tkwiłam przez kolejnych dwadzieścia. Było tych elementów więcej. Ale praca domowa była tym najbardziej oczywistym utrudnieniem, które uczyniło z nauki mordęgę. Byłam jednym z tych dzieci, o których mówiło się “inteligentne, ale leniwe” (dziś, słuchając wspomnień znajomych, mam wrażenie, że tych leniwych inteligentów było na pęczki ;)). Oznaczało to, że, nie lubiąc się uczyć, wagarując i olewając lekcje oraz spisując prace domowe, miałam na koniec i tak dobre oceny, bo przysiadałam do nauki tuż przed sprawdzianami lub egzaminami. Na myśl o tym, ile mogłabym osiągnąć, efektywnie ucząc się na każdej lekcji, mam poczucie koszmarnie straconego czasu. Skoro byłam dobrą uczennicą, czasem wręcz bardzo dobrą, ucząc się tylko przez kilka godzin na przedmiot i półrocze – zostałabym chyba noblistką, gdybym uczyła się na każdej lekcji.

A co robiłam na lekcjach? Przysypiałam, grałam w kropki, rysowałam, spisywałam od kujonów prace domowe na kolejne lekcje (to chyba najczęściej), pisałam opowiadania, rysowałam konie lub obgryzałam z nerwów paznokcie, bojąc się wywołania do tablicy. Nie, nie motywowało mnie to do tego, by na kolejną lekcję się nauczyć.

W istocie dziecko spędza w szkole około 6 godzin dziennie, z czego większość to lekcje. Oznacza to 4 godziny czystej nauki. Spójrzmy prawdzie w oczy – gdyby dziecko przez 4 godziny dziennie tylko się uczyło, zrobiłoby cały program gimnazjum w ciągu jednego roku. Potwierdzają to wyniki uczniów, których rodzice wybrali edukację domową – opanowują oni program szkolny w błyskawicznym tempie, dużo szybciej niż ich rówieśnicy, którzy mają 6 lekcji dziennie. Sęk w tym, że dzieci na lekcjach się nie uczą.

JAK NAUCZYĆ PSA SIADANIA?

Gdy kilkanaście lat temu zajmowałam się psychologią psów, modne stawało się szkolenie pozytywne. Było ono dla wielu psiarzy fantastycznym odkryciem po dziesięcioleciach ciężkiej pracy z psem poddawanym karom za nieprawidłowo wykonane polecenia. Oto bowiem okazało się, że stara technika kar i nagród odnosi dużo gorsze efekty od nowej metody, w której całkowicie wyeliminowano kary. Idąc na szkolenie pies wiedział, że może tylko zyskać. Nie bał się niczego. Po prostu walczył o kolejnego smakołyka lub piłkę i to motywowało go do coraz precyzyjniejszego i szybszego wykonywania poleceń. Psy szkolone pozytywnie do dziś na łeb biją te, które były karane w procesie nauki, we wszystkich psich dyscyplinach sportowych. Człowiek w niczym się tu od psa nie różni. Mechanizm jest ten sam: Dużo chętniej będziemy uczyć się czegoś, co sprawia nam przyjemność i w czym możemy tylko zyskać. Osiągniemy w tym lepsze wyniki niż w nielubianych przedmiotach nauki.

Kolejnym trickiem, którego nauczyłam się podczas pracy z psami, jest sprawienie, by pies sam wpadł na sposób wykonania jakiejś komendy – a nie został do niej zmuszony. Dlatego na przykład przy nauce komendy “siad” dużo lepiej naprowadzić głowę psa smakołykiem do góry i do tyłu, sprawiając przy okazji, że psu będzie wygodniej usiąść, by ten smakołyk dosięgnąć – niż naciskać na jego zad, żeby usiadł i wtedy go nagradzać. W pierwszym przypadku psy błyskawicznie uczą się komendy – w drugim musimy najpierw się z psem siłować, walcząc z jego naturalnym oporem, cały proces trwa dużo dłużej i zanim pies pojmie, czego od niego oczekujemy, minie sporo czasu i nerwów. Ale to nie koniec. Jest jeszcze lepsza metoda szkolenia niż naprowadzanie smakołykami. Psy, które przywykły już do pracy z pozytywnym szkoleniowcem często same “oferują” nowe zachowania, szukając w pewien sposób czegoś, co zadowoli ich przewodnika. Wystarczy przed takim psem usiąść z nagrodą i czekać. Pies będzie wtedy pracował ciałem, głową, łapami, głosem i dostępnymi wokół przedmiotami, szukając zachowania, które “uruchomi” nagrodę.

Jak to się ma do nauki dzieci w szkole? Nagrody i kary to nie tylko niskie i wysokie oceny. To też pochwała lub nagana nauczyciela, opinia wśród kolegów, reakcje rodziców na wyniki ich dziecka w nauce. Obowiązkowa praca domowa to zaś zmuszanie dziecka do nauki – takie samo jak naciskanie na psi zad, żeby nauczyć go siadania. We współczesnym systemie edukacyjnym stosujemy te same techniki co w szkoleniu psów 100 lat temu. Zadawanie pracy domowej jest jedną z tych technik. A przecież moglibyśmy iść w kierunku reform, które uatrakcyjniłyby naukę dzieciom i sprawiły, że te chętniej same szukałyby informacji i wiedzy, korzystając z przewodnictwa nauczycieli. Czyli robiłyby to, o co nam głównie chodzi w szkołach.

Wyjątek od reguły: czytanie książek

Zlikwidowanie prac domowych nie dotyczy absolutnie każdej aktywności naukowej ucznia poza szkołą. Nie wyobrażam sobie na przykład, żeby uczeń nie mógł czytać samodzielnie w domu. Jest to aktywność niewymagająca pomocy nauczyciela ani rodzica, którą każdy uczeń wykonuje w swoim tempie i która trwa zbyt długo, żeby marnować na nią czas lekcji.

Jestem jednak przeciwna takim pracom domowym, jakie dziś zadaje się w szkołach. W obecnej formie nie tylko nie pomagają w nauce, ale wręcz ją obrzydzają, stresują uczniów i ich rodziców. Poza tym wypadałoby zmienić szereg innych rzeczy w szkołach, by nauka podczas lekcji była bardziej efektywna, ale nawet jeśli nie zmienimy nic w samym funkcjonowaniu szkoły i planach lekcyjnych, nie stracimy nic na ucięciu prac domowych. Nie ma do tej pory żadnych badań, które udowodniłyby, że mają dobry wpływ na edukację dzieci, a więc, jak z homeopatią – możemy założyć, że tego wpływu nie ma. Jedynym, co możemy osiągnąć, rezygnując z nich, będzie więcej wolnego czasu dla dzieci i mniej negatywnych skojarzeń z nauką.

Jeśli jeszcze nie jesteście przekonani, przeczytajcie tę listę 12 argumentów (klik).
A tak przy okazji, jeśli odrabiacie z dzieckiem prace domowe, też przestańcie to robić (klik po tekst Nishki).