Gdzie zaczyna się prywatność mojego dziecka, którą muszę szanować?

To nie będzie tekst o tym, czy publikować zdjęcia dzieci w internecie. Uważam, że w tej kwestii naprawdę trudno popełnić błąd i choć sama nie publikuję zdjęć mojego dziecka i zamierzam tego nie robić póki nie uzyskam od niego świadomej zgody na taką publikację – nie mam absolutnie nic przeciwko rodzicom, którzy takie zdjęcia publikują. Wszyscy znani mi rodzice bowiem robią to z głową, nie wrzucają w internet zdjęć ani nieprzyzwoitych ani ośmieszających. Tak więc wyluzujcie pośladki, nie o to się dziś będziemy kłócić.

Dziś chcę poruszyć inny temat związany z prywatnością dziecka, ale też nie chciałabym nikogo osądzać ani pouczać, więc napiszę po prostu o moim podejściu do tematu i o własnej motywacji. Jeśli Ty, czytelniku, robisz lub zamierzasz robić inaczej, opisz swoje zdanie w komentarzu. Może wywiąże się z tego konstruktywna dyskusja. A myślę, że temat na taką zasługuje.
(a i tak czuję, że będziemy się kłócić ;))

Wzięłam ostatnio udział w ankiecie internetowej dotyczącej dzieci i elektroniki. W którymś momencie pytania przestały dotyczyć samego używania tabletów i telefonów przez najmłodszych – a zaczęły poruszać kwestię tego, jak my, rodzice, możemy wykorzystać te urządzenia do kontrolowania naszych dzieci. Nie pamiętam dokładnego brzmienia tych pytań, ale nie ma to teraz żadnego znaczenia. Przytoczę ich sedno.

  1. Czy chciałbyś zawsze wiedzieć, gdzie przebywa dziecko? (na przykład po to, by wiedzieć, jeśli nie ma go w szkole w godzinach lekcyjnych)
  2. Czy chciałbyś móc kontrolować treści, jakie przegląda w internecie? (np. żeby nie grał w nieodpowiednie gry lub nie wchodził na nieodpowiednie strony internetowe)
  3. Czy chciałbyś mieć wgląd w spis kontaktów dziecka? (np. żeby wiedzieć, czy nie kontaktuje się z niebezpiecznymi osobami)
  4. Czy chciałbyś mieć wgląd w maile i smsy dziecka?

Jak byście odpowiedzieli na te pytania? Które z nich są dla Was racjonalnymi opcjami, a które przekraczają już pewną granicę prywatności dziecka? A może tam, gdzie w grę wchodzi jego bezpieczeństwo, prywatność niestety musi zejść na drugi plan?

Ja na każde, poza pierwszym, odpowiedziałam negatywnie. A i z tym pierwszym sprawa wygląda inaczej, niż by się spodziewała osoba układająca ankietę. Bo nigdy nie wykorzystałabym śledzenia lokalizacji dziecka do jego wychowania, a więc nigdy nie sprawdzałabym w ten sposób, czy młody nie wagaruje. Byłoby to narzędzie awaryjne, do ratowania życia dziecka w przypadku np. zaginięcia lub porwania. Zanim w ogóle wprowadzilibyśmy taki system śledzenia lokalizacji, skonsultowałabym tę sprawę z dzieckiem i zobiła to tylko za jego zgodą. Potem zaś obiecałabym, że nigdy nie będę nadużywać tego narzędzia, nigdy nie będę wykorzystywać go do śledzenia dziecka – oraz że nigdy żadne informacje w ten sposób pozyskane nie będą się wiązały z żadną karą dla niego.

Dlaczego? Z kilku powodów.

Szacunek za szacunek

Bo uważam, że jeśli chcę wymagać od dziecka, żeby szanowało cudzą (w tym moją) prywatność, to jedynym sposobem, żeby go tego nauczyć, jest też szanowanie jego prywatności. Od samego początku. Bezwzględnie. Nie chcę, by ktoś przeglądał moją pocztę lub moje smsy, więc nigdy nie będę przeglądać poczty i smsów dziecka. Nigdy też nie zajrzę do jego pamiętnika. Nie tylko dlatego, że uważam to za niewłaściwe – ale też dlatego, że mogę nie być gotowa na to, co tam przeczytam. Pamiętam, że w moim dziecięcym pamiętniku wypisywałam mnóstwo głupot i wylewałam frustracje, których nigdy nie wypowiedziałabym na głos. I bardzo dobrze, bo nie były to komunikaty dla nikogo – a jedynie moja forma autoterapii. Nie wyobrażam sobie, bym mogła mieszkać z kimś, kto mógłby złamać tajemnicę korespondencji lub włamać się do mojego pamiętnika, dlatego nigdy nie zrobię tego mojemu dziecku. Dzięki temu, mam nadzieję, i ono wykształci w sobie szacunek dla korespondencji innych ludzi.

Chroniąc dziecko, nie uczysz go, jak chronić się samemu.

Oczywiście jest taki czas w życiu dziecka, gdy trzeba je chronić odgórnie. To się nazywa wiek niemowlęcy. Dziecko nie mówi, trudno się z nim komunikować, trzeba czasem złapać je w pasie i pomimo protestów zanieść do łóżeczka, bo na blacie kuchennym mogłoby sobie zrobić krzywdę. Ale z czasem nasza władza rodzicielska maleje, a skoro proces wychowania dąży do samodzielności naszego potomka – trzeba tę odpowiedzialność na jego barki powoli przenosić. Nie nagle, nie całą, ale powoli coraz więcej. Gdy dziecko ma już 7 lat i idzie do szkoły, jest już moim zdaniem w pełni zdolne do zrozumienia, po co do tej szkoły chodzi, dla kogo to robi i na czym polegają jego obowiązki. Mieliśmy, jako rodzice, 7 lat na wytłumaczenie dziecku tych obowiązków i ich celu – więc teraz czas na to, żeby dziecko samo zmierzyło się z tymi obowiązkami oraz konsekwencjami ich niewykonania.

Możemy z nim rozmawiać, tłumaczyć, że coś, co zrobiło, źle wpłynie na jego przyszłość / oceny / relacje z przyjaciółmi, ale podejmowanie ostatecznych decyzji za niego prowadzi do całkowitego zdjęcia odpowiedzialności z dziecka, a więc niczego go nie uczy. I potem rośnie nam pod dachem taki człowiek, który o nic się nie martwi, bo ma poczucie, że mamusia lub tatuś zawsze w końcu go wybronią i postarają się, żeby wszystko mu się w życiu udało.

Prawo do grzechu

Dziecko ma prawo do tego, żeby czasem nam „uciec”, czyli zrobić coś bez naszej wiedzy i zgody. Fajnie by było, żeby taka „ucieczka” była nieszkodliwa i oznaczała na przykład wagary raz na semestr (a nie opuszczanie połowy zajęć w roku), kupienie z kumplem piwa w supermarkecie i potajemne go wypicie (a nie regularne picie alkoholu w trzeciej klasie podstawówki) albo dobranie się do naszej szafy i mierzenie dorosłych ciuchów oraz wymazywanie szminek na twarzach (a nie podkradanie pieniędzy). Ale to nie my, jako rodzice, decydujemy o rodzaju ucieczki. To dziecko decyduje. Od tego mamy czas spędzany wspólnie, rozmowy, kontakt i wzajemny szacunek, żeby w procesie wychowawczym wspólnie zbudować jakieś podstawy dobrego wychowania, które pomogą dziecku podjąć słuszne decyzje i wybrać małą „ucieczkę” zamiast dużej. Ale wciąż – to nie my, to dziecko musi podjąć tę decyzję.

Bo tylko wtedy się czegoś nauczy. Poza tym dziecko, podobnie zresztą jak dorosły, ma prawo do popełniania błędów. Jeśli uniemożliwisz mu to popełnianie błędów, to uniemożliwisz mu uczenie się.

Zaufanie

Wierzę gorąco w taką sprytną zależność związaną z zaufaniem: jeśli chcesz, żeby ktoś nie zawiódł Twojego zaufania, musisz mu zaufać. To przeciwieństwo starego przysłowia „ufaj i sprawdzaj”, wiem. :) Ale doświadczenie podpowiada mi, że ludzie naprawdę stają na wysokości zadania wtedy, gdy się im zaufa, a nie wtedy, gdy się ich ciągle sprawdza i im nie dowierza. Mówię oczywiście o relacjach przyjacielskich i rodzinnych, bo na przykład robotników budowlanych trzeba bez przerwy sprawdzać. Trust me :)

W każdym razie nie wyobrażam sobie, bym nie chciała zaufać własnemu dziecku – nawet, jeśli jest ryzyko, że ono mnie zawiedzie. To dla mnie taka podstawa, bo sama, jako dziecko, nie znosiłam, gdy mama mi nie ufała. A gdy ufała, to rosło we mnie takie poczucie obowiązku wobec niej. „Ufa mi. Jejku… Nie mogę jej zawieść!”

Przewodnik po świecie

Może jesteście ciekawi, czemu nie mam zamiaru bronić mojemu dziecku dostępu do niektórych stron internetowych. A może nie jesteście ciekawi. Ale i tak Wam wytłumaczę :) Otóż moim zdaniem rodzic nie powinien być strażnikiem więziennym, który pokazuje dziecku jedynie pewne fragmenty świata, siłą broniąc mu dostępu do innych – tylko przewodnikiem po tym świecie. I niech sobie dziecko chodzi, zwiedza samo, a my – jako jego przewodnicy – tłumaczmy mu to, co widzi. Możemy ewentualnie polecać mu pewne miejsca a inne odradzać, ale gdy założymy mu kajdanki i każemy iść do jakiegoś muzeum, to już stajemy się strażnikami a nie przewodnikami.

Gdy moje dziecko trafi w internecie na strony z pornografią lub przemocą, chcę o tym z nim porozmawiać – a nie zamykać mu dostęp do tych stron i zamiatać problem pod dywan. W ostateczności mogę mojemu dziecku zabronić wchodzenia na jakieś strony – ale nie mogę mu tego uniemożliwić. Czujecie różnicę? Dla mnie jest ona dość wyraźna. W pierwszym przypadku możliwa jest „ucieczka”, w drugim nie.

Zasada wzajemności

Znów wracamy do jednej z podstawowych zasad wychowania: jeśli wymagasz czegoś od dziecka – wymagaj tego od siebie. Jeśli chcesz, by dziecko traktowało cię w jakiś konkretny sposób – to sam też tak traktuj dziecko. A więc jeśli chcesz, by cię, szanowało, szanuj je. Jeśli nie chcesz, by otwierało twoje listy i sprawdzało twoje maile – nie otwieraj jego listów i nie sprawdzaj jego maili. Jeśli chcesz, by ci ufało – zaufaj jemu.

Dlatego nigdy nie będę inwigilować mojego dziecka. Tak mi dopomóż Buk. :)