Idź już, idź. Mama poczeka.

Początek roku przedszkolnego. W powietrzu unosi się zapach zupy mlecznej. Do drzwi od sali dla najmłodszej grupy podchodzi mama z trzyletnią córeczką. Ja właśnie pomagam synowi założyć kapcie i przy okazji staję się świadkiem sceny rozstania – być może nie pierwszego, bo w końcu mamy już połowę września, ale na pewno jednego z pierwszych, jeszcze przesączonego lękiem i niepewnością.

– Idź już do sali, bo śniadanko jest – mówi mama, otwierając udekorowane dziecięcymi wycinankami drzwi do sali, gdzie czeka reszta grupy.

Dziewczynka patrzy na mamę, łapie ją za rękę, ale nie rusza się.

– No idź idź, bo już zaczęli jeść. Ja tu poczekam.

– Ale… na pewno? – pyta dziewczynka. Wykonuje jeden niepewny krok w stronę sali, ale wycofuje się i chwyta nogę mamy.

– Tak. A teraz idź – mama delikatnie popycha ją w stronę drzwi.

Dziecko wchodzi do środka.

Mama zamyka drzwi.

I wychodzi.

Łapię jej wzrok przez te kilka kroków, jakie dzielą ją od wyjścia z budynku. Uśmiecham się współczująco. Wiem, że jej też jest ciężko.

Ale najbardziej współczuję jej córce.

Bo właśnie dostała pierwszą lekcję życia. Dowiedziała się, że słowa „poczekam tu” nic nie znaczą. Że słowa nie trzeba dotrzymywać. Że w słowa mamy nie warto ufać.

Jeśli nadzieja będzie w niej silna – następnym razem jeszcze bardziej kurczowo będzie trzymac się jej nóg, jeszcze silniej protestować przed rozstaniem. Będzie się 5 razy upewniać, że mama poczeka. Bo przecież ostatnim razem mama się pomyliła, nie wiedziała, co mówi. Albo ona, dziewczynka, coś źle zrozumiała, więc kolejnym razem się upewni 5 razy.

Jest też inny scenariusz. Bo może ta jedna lekcja już wystarczyła, by się przekonać, że słowa nie mają wartości. Kiedyś, kiedy będą na placu zabawa i mama będzie musiała wrócić na chwilę do auta po kurtkę i powie córeczce „poczekaj tu na mnie” – córeczka nie poczeka. Bo przecież nie trzeba czekać.

Wydaje nam się, że dzieci to tacy jeszcze-nie-ludzie, takie głupiutke istoty, które można oszukiwać, a one nawet się nie połapią, zapomną, że nic im w głowie nie zostanie po tych naszych małych oszustwach. Dla jednego spokojnego wyjścia jesteśmy skłonni zaryzykować zaufanie, jakie jest między dzieckiem a rodzicem – a które kiedyś może mu uratować życie lub po prostu umożliwić mu bezpieczny, spokojny rozwój u naszego boku.

Oszukujemy, że „to nie będzie bolało”, gdy idziemy z dzieckiem na szczepienie. Osuzkujemy, że „wrócimy za chwilę”, jeśli wychodzimy na 3 godziny. Oszukujemy, że „poczekamy”, jeśli uciekamy spod przedszkolnej sali. I to wszystko gdzieś tam w dziecięcej głowie zostaje – nawet jeśli nie w formie wyraźnego wspomnienia, to jako pewien wzór zachowania, jako model komunikacyjny.

Wiem, że twoje dziecko jeszcze jest małe, ale spróbuj wyobrazić je sobie w wieku 16 lat. Będzie chciało wyjść na imprezę. Powiesz, że ok, ale tylko pod warunkiem, że wróci o 21 do domu. Odpowie „tak, mamo, wrócę o 21 do domu”. Czy uwierzysz?