Jak sprawić, by kobieta żałowała.

Wahałam się, czy opisywać tę randkę, bo nie zwykłam zwierzać się tu Wam z takich prywatnych spotkań, ale po namyśle uznałam (oraz zostałam dodatkowo przekonana przez Rocha), że ją opiszę – ku przestrodze i pamięci potomnych.

Poznałam Johna tydzień wcześniej. Sympatyczny facet, umówiłam się z nim na kolację kilka dni temu. Spotkaliśmy się w mojej ulubionej restauracji, zjedliśmy coś, pogadaliśmy przez godzinkę lub dwie. Fajnie nam się rozmawiało, kilka razy zapraszał mnie do siebie do USA, opowiadał o fascynującej pracy w przemyśle naftowym i nie pozwolił zapłacić rachunku, mówiąc „przy mnie nigdy za nic nie będziesz musiała płacić”. Co prawda zmartwił się nieco, gdy usłyszał o Mścisławie, ale w końcu skwitował to krótkim „cóż, będę musiał się bardziej starać”.

Jeszcze niczego nie popsułam.

Potem poszliśmy w miasto, bo John nie znał Warszawy nocą. Przy barze poznaliśmy jakiegoś Niemca, który wdał się z Johnem w dyskusję. Zaczęłam więc rozmawiać z przeuroczymi Holendrami, którzy pili piwo obok mnie. Holendrzy pracują przy wydobywaniu wody z podmokłych gruntów, przygotowując je pod budowę. Po kilku minutach rozmowy odwracam się znów do Johna, który siedzi z założonymi rękami, patrzy na mnie gromiąco i mówi „jeśli chcesz, gadaj z nimi dalej. Ja sobie mogę pójść”. „Dziękuję” – odparłam, unosząc brwi. W jego deklaracji nie było bowiem nic, czego bym wcześniej nie wiedziała. Wiem, że mogę gadać z kim chcę i wiem, że John może sobie pójść. Zauważył chyba moje zdziwienie, foch mu trochę przeszedł i powiedział: „Ale pamiętaj, że ja wiercę na 3 tys. metrów a oni tylko na ile.. na 300?”

– ale za to mamy szersze wiertła! – wciął się jeden z Holendrów.

Kolejne 5 minut spędziłam na obserwowaniu mężczyzn, którzy licytowali się ilością metrów, pokazywali sobie coś rękami i dyskutowali, co jest ważniejsze: długość czy średnica. To było nawet zabawne. :)

Kolejny klub, siedzimy sobie przy stoliku z Johnem i jego nowym znajomym. John w końcu wpada na pomysł kupna butelki whisky. Dostajemy butelkę, trzy szklanki, gadamy i pijemy. Nagle w klubie pojawiają się Holendrzy. W dłoniach mają własne piwa, jeden z nich podchodzi do mnie, żeby wymienić się ze mną wizytówkami. John zauważa to, wstaje i odchodzi. Trochę dziwne, tak bez słowa, ale ok. Rozmawiam więc sobie z Holendrem, który planuje otworzyć biznes w Polsce i być może będzie potrzebował mojej pomocy. Kończy mi się drink, sięgam po butelkę whisky, której… nie ma. John najwyraźniej uznał, że już na nią nie zasługuję.

Mija godzina, postanawiam wracać do domu, wychodzę przed klub, żeby złapać taksówkę. Podchodzi John i zaczyna namawiać mnie, żebym pojechała z nim do jego hotelu. Stanowczo odmawiam. I wtedy John mówi:

– Wiesz, teraz ci się wydaje, że robisz dobrze, ale będziesz tego żałowała. Zobaczysz. W końcu mnie docenisz, zdasz sobie sprawę, jak bardzo mi na tobie zależało, ale już będzie za późno. Żałuj.

Żałuję.