Kocham cierpieć z miłości.

Psychologowie wymyślili na to nawet jakieś mądre słówko. Chyba emotion-junkie czyli ćpun uczuć. Ale ja w te definicje, syndromy i inne przypadłości się nie bawię. Każdy z nas ma w sobie potencjał do odkrywania przyjemności w emocjach – zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych. Wystarczy zrozumieć ideę życiowej sinusoidy i z pewną dozą wyobraźni spojrzeć w przyszłość.

Pamiętacie, jak Wam polonistka próbowała wytłumaczyć, o co chodziło stoikom, epikurejczykom i hedonistom? Nie wyszło jej, wiem… A więc: stoicy dążyli do uczuciowej stałej: nie martw się problemami – ale też nie raduj w szczęściu. Hedoniści robili sobie dobrze na każdy możliwy sposób a epikurejczycy, nazywani też umiarkowanymi hedonistami, znajdują się gdzieś po środku tych dwóch szkół. I ja już wtedy, chyba to była podstawówka, wiedziałam, że stoicy mają z nich wszystkich najbardziej przesrane.

No jak w polskim filmie. Nic się, panie, nie dzieje. Nie zakochujesz się, więc nie ma ryzyka, że ktoś Ci da kosza albo rzuci Cię przez sms. Ale nie ma też rozkoszy pierwszego pocałunku, wyczekiwania przy telefonie i upajania się zapachem perfum, które ON nosi, a których zapach właśnie chwycił Cię na ulicy i nie chce puścić. Nie ma w życiu nic piękniejszego niż te chwile. Problem w tym, że one rzadko tak trzepią łepetynę, jeśli nie przeplatają się czasem z niepewnością, tęsknotą i cierpieniem. I większość Bolków i Bolencji boi się tego jak ognia.

„Bo on mnie zrani”, „bo złamie mi serce”, „bo ja nie chcę już cierpieć”, „no more drama in my life…”. Ej no, halo, nie ma nic za darmo! Gdybym mieszkała na Sycylii, nigdy nie doświadczyłabym tej przejmującej radości z pierwszego upalnego, wiosennego dnia. Gdybym nie zapierniczała miesiąc na zdjęciach do filmu, nie doceniłabym tego pierwszego wieczoru z książką, kiedy nie muszę nastawiać budzika na 4 rano. Gdybyśmy nie cierpieli z tęsknoty, nie docenilibyśmy tego pierwszego pocałunku. Pytanie: czy jesteście gotowi zapłacić tę cenę?

Ja jestem. I uwielbiam ją płacić. Uwielbiam czekać, tęsknić, pragnąć i nie dostawać. Uwielbiam te chwile, gdy nie wiem. Gdy mi brak. A nawet te, gdy przegrywam z kretesem i wiem, że nie dostanę tego, na czym mi zależy. One nie zdarzają się często, choć trzymają długo. Ale upajam się nimi, bo wiem, że kiedyś będzie ich jeszcze mniej. I będę miała inne zmartwienia na głowie niż jakiś uroczy mężczyzna, który nie spełnił moich oczekiwań. Będę kiedyś stara, chora, zajęta wnukami lub kotem. Hormony przestaną mi szturmować umysł i nawet do głowy mi nie wpadnie, by nie założyć majtek pod sukienkę. Nie będzie mi mokro na samą myśl. Nie będę zapominała o zjedzeniu śniadania, obiadu i kolacji. Nie będę płakać, wybuchać śmiechem i zapominać o terminach. Nie będzie mi się myliła niedziela z poniedziałkiem. Nie będę przewracała się północy w łóżku do dźwięków „Red House” Jimiego. Zostaną mi tylko wspomnienia, które teraz z mozołem wkładam do jednego z pudełek w głowie i zostawiam na czasy posuchy. Wszystko po to, by kiedyś przytulić moją wnuczkę, której nie będzie się chciało żyć, bo ją jakiś Bolek wystawił – i opowiedzieć jej, jak bardzo za tym tęsknię.