Komu tytuł naukowy?

Każdy może być VIPem – krzyczy jakaś laska w popularnej piosence. I, niestety, ma rację. 

Zdałam sobie z tego sprawę w momencie, kiedy miałam więcej identyfikatorów z napisem "VIP" niż tych z "gość", "organizator"  lub  "press" a zbieram sobie takie identyfikatory. To znaczy – tych z "VIP" już nie zbieram, bo cholernie łatwo je zdobyć i nic nie znaczą. A pamiętam jeszcze czasy, gdy bycie VIPem było jakimś wyróżnieniem. Gdy nie każdy mógł sobie na taką blaszkę pozwolić.

Podobnie jest z wieloma innymi tytułami. Głównie ucierpiała na tym renoma tytułów naukowych. Zacznijmy od prostego MAGISTRA. Magister to powinien być ktoś, kto ukończył studia, napisał ODKRYWCZĄ pracę naukową, która wniosła coś do jego dziedziny badań, była jedyna w swoim rodzaju, okupiona cierpieniem, nieprzespanymi nocami i latami nauki. Magister to ktoś, kto musiał być na tyle dobry, by zdać na studia, utrzymać się na nich i jeszcze coś tam zdziałać – generalnie pracowity naukowiec lub utalentowany naukowiec. Niestety dziś magistrem może być każdy, komu rodzice opłacili prywatną uczelnię, kto przeczytał dwa podręcznikii zamówił u kolegi kujona napisanie pracy o tytule różniącym się jednym słowem od tytułu pracy innego gościa.

DOKTOR honoris causa to taki doktor z załużonej przyczyny. "Nie wymaga posiadania formalnego wykształcenia" tlumaczy wikipedia. To już nie dość, że biedne dzieci mylą doktora (lekarza) z doktorem (wykładowcą uniwersyteckim), trzeba im jeszcze dowalić do tej puli różnego rodzaju celebrytów, którzy najzwyczajniej w świecie kupili sobie ten tytuł? Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że Bill Gates jest takim amerykańskim "doktorem honoris causa" bez wykształcenia wyższego? Czym sobie załużył? Proste. Tym, że jest bogaty i znany. Wałęsa ma takich honorowych doktoratów ponad sto. 

Z PROFESORAMI jest jeszcze gorzej. Profesor to powinien być ktoś, kto wybitnie odznaczył się w swojej działalności naukowej, wydał mnóstwo książek, jest genialnym wykładowcą, odkrył coś, jest kopalnią wiedzy i autorytetem. Nie wspomnę już o tym, że profesor musiał być najpierw magistrem i doktorem. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego taki Wałęsa ma dwa tytuły profesora. Ja rozumiem, że jest wielką postacią historyczną i że zasługuje na szacunek i kilka kolumn w encyklopedii. Zasługuje też na nagrodę Nobla, na ordery, podziw i kupę kasy za to, co zrobił. Ale z punktu widzenia naukowego ma wykształcenie ZAWODOWE (nawet tego nie jestem pewna, bo w jego biografiach niewiele o tym piszą). Nie rozumiem też, czemu nauczycieli ze szkół średnich nazywa się profesorami, choć w większości są MAGISTRAMI. Jakiś czas temu próbowałam zrozumieć podział na profesora, profesora zwyczajnego, profesora nadzwyczajnego, profesora zajebistego i czego tam jeszcze nie wymyslili. Nie zrozumiałam i chyba nie zrozumiem. 

Generalnie uważam, że tytuły naukowe należą się naukowcom.  Czy to jest naprawdę tak mało logiczne?