Krzyż na drodze

Afera krzyżowa trwa. I było to do przewidzenia w tak politycznie i religijnie podzielonym kraju. Religijnie – bo czasem wydaje mi się, że Polacy nie głosują na tę partię czy prezydenta, którzy odpowiadają im światopoglądowo – ale na tych, którzy są tej samej wiary.

KOK czyli Komitet Obrony Krzyża oferuje warszawiakom niezapomniany i darmowy spektakl. Codziennie, o każdej porze dnia i nocy można nasłuchać się inwektyw. Jesteś za przeniesieniem krzyża? To Żyd i mason jesteś. I antychryst. I zbrodniarz. I pewnie do Zakąsek-Przekąsek chodzisz, a to siedlisko zła.

Zastanawia mnie tylko, skąd pomysł, żeby krzyż – symbol religijny – stał pod pałacem prezydencjim, czyli pod świecką instytucją. Krzyże są symbolem bardzo konkretnej wiary i stawia się na cmentarzach, w kosciołach i kaplicach. Maria i Lech Kaczyńscy byli katolikami, owszem, ale katoliczką była też moja babcia. Krzyż stoi na jej grobie – nie przed domem, w którym mieszkała. Jej wierzący krewni noszą krzyże na szyi, ale nie po to, by upamiętnić śmierć mojej babci – lecz po to, by upamiętnić męczeńską śmierć Jezusa. Wyobraźmy sobie teraz wszystkich zmarłych polskich prezydentów i te rzędy krzyży, które stopniowo zasłaniają wejście do pałacu, bo przecież każdy prędzej czy później umrze. W wyniku choroby, wypadku (tak jak Kaczyński), ze starości… Czy po każdej takiej śmierci będzie nam przybywać krzyży na Krakowskim Przedmieściu?

Swoją drogą nigdy nie pojęłam, dlaczego katolicy wielbią krzyż, który był przecież narzędziem tortur. To tak jakby ktoś zabił mi ojca piłą mechaniczną – a ja bym potem tę piłę wielbiła, całowała i nosiła na łańcuszku, przy sercu.

Tak, religia – każda religia – jest dla mnie niepojęta.